To Mark Twain.

Opierałem się, przyznaję, tej historii przez ostatnich kilka tygodni. To podchodziłem do klawiatury, to się wycofywałem, bojąc się, że mi się uleje i trysnę żółcią wreszcie drugie szczepienie na COVID i 17 godzin snu przerywanego co pół godziny, na siku… 

(Piękny mind fuck dla mojej kocicy. Pan wstaje z łóżka, kocica wstaje z pana. Bo skoro pan wstaje, to będą smaczki. A tu smaczków nie ma. Pan znowu wstaje: będą smaczki. A tu smaczków nie ma. I tak kilkanaście razy. Wyraz zdumienia na twarzy kocicy – bezcenny) 

…spowodowało, że zmieniłem zdanie i postanowiłem, że nie umrę, dopóki się nad nią (znaczy się nad historią – nie kocicą) nie pochylę. 

Mamy końcówkę kwietnia. 

Boleśnie szczery wpis pracownika banku

Jonathan Frostick, lat 45, specjalista od IT w HSBC. Jest niedziela godzina 16. Jonathan siada przy biurku, aby przygotować się do pracy na cały przyszły tydzień. Nagle czuje ucisk w klatce, nie może oddychać, pojawia się falowanie w lewej ręce, w karku, jakieś dziwne strzały w uszach.  

Znaczy się, zawał. 

Co Jonathan myśli w momencie kiedy odwala kitę?

Ostrzegam, to przeurocze. 

Myśl pierwsza: Kurwa, miałem się widzieć jutro z moim menadżerem.

Myśl druga: Jak mam teraz zabezpieczyć finansowanie dla firmy x?  

Myśl trzecia: Cholera, nie zaktualizowałem swojego testamentu.

Myśl czwarta: Mam nadzieję, że moja żona nie znajdzie mnie martwego.

Dalej standardzik: sypialnia, karetka, szpital. 

Jonathan Frostick, lat 45, specjalista od IT w HSBC.

Po tym jak Frostick znalazł się już w szpitalu napisał sześciopunktowy plan naprawczy. Kolo jak widać bardzo lubi robić notatki. Cóż za rewolucyjne i epokowe twierdzenia tam się znalazły?

„Oto, czego się nauczyłem, prawie umierając:

1. Nie będę więcej spędzał całego dnia na Zoomie.

2. Zmienię swoje podejście do pracy.

3. Nigdy więcej nie mam zamiaru użerać się już z żadnym syfem w pracy – życie jest na to za krótkie. 

4. Zrzucę 15 kg.

5. Chcę, żeby każdy dzień w pracy był po coś, inaczej zajmę się czymś innym. 

6. Chcę spędzać więcej czasu z rodziną.”

Przyznaję, faktycznie niesie to ze sobą pewną nadzieję. Kolo już w wieku 45 lat dochodzi do wniosku, że korporacja wykonuje na nim nieustający stosunek seksualny, krzycząc “Ihhaaaa, szybciej, mocniej, więcej”. 

To pocieszające, bo niektórzy dowiadują się tego w momencie, kiedy tracą tam robotę. A część dopiero, kiedy przechodzi na emeryturę i widzi tylko pustkę i spaloną na popiół najlepszą część życia. 

Historia o Marysi

Kilka tygodni temu zadzwonił do mnie przyjaciel, opowiadając historię Marysi. Otóż Marysia, zapierdalając jak dziki reks, szorując dniami i nocami w swojej korpo lamperie (oczywiście metafora, tam nie ma lamperii, jest dużo szkła) dostała rok temu tytuł pracownika roku, premię oraz kamerkę do samochodu. Prezes jej na scenie wręczył tytuł i kamerkę, premia poszła na konto. Prezes mówił jej, jak wielka kariera ją czeka. Że liczą na nią. Kilka łez poleciało Marysi po policzku, ale otarła je dumnie. 

– I co się okazało? – pyta mój przyjaciel retorycznie. 

– Oczywiście, że ją teraz zwolnili – odpowiedziałem równie retorycznie. 

I tak właśnie się stało. Marysia po otrzymaniu swojego tytułu pracowała jeszcze pilniej. Ale z powodu COVID-u w firmie była restrukturyzacja. Zlikwidowano cały dział Marysi, wywalono kilka osób, bo ktoś chciał zrobić oszczędności w Excelu. Jak do Marysi przyszedł HR, że ją zwalniają, prawie umarła tam ze zdziwienia. 

I teraz jest najlepsze. Już wiadomo, że jesienią ten sam dział będzie stawiany od nowa. COVID się w końcu kończy i firma musi się rozwijać. Oczywiście bez Marysi. Tak to się kręci. Ktoś zaś dostanie premię za udaną restrukturyzację. 

Z kumplem pożartowaliśmy sobie, że w korpo jest jak u Barei i że „w mordę kopany, w życiu bym na pracownika roku nie dał się wybrać, ani do żadnego teatru nie poszedł”.

Obaj wiemy już bowiem doskonale, że w korpo jak jesteś słaby, to oczywiście, od razu cię zwolnią. Jak jesteś za dobry, to też jednak źle, bo ci na górze uważają, że jesteś dla nich zagrożeniem. A nawet jak nie będziesz zagrożeniem, to zaraz wymyślą ci jakąś robotę, która zajmuje od cholery czasu. I co z tego, że dostaniesz za to nawet jakieś ekstra pieniądze, skoro ta zapłata w niczym ci nie zrekompensuje dni i miesięcy, jakie na to stracisz.

Czekając na swój monitor w biurze

Tym, co mnie zaskoczyło, było to, że post Frosticka na LinkedIn (Instagram dla pracowników korpo, tylko zamiast gołej wyretuszowanej dupy, pokazuje się wyretuszowane części osobowości i kariery) odnotował 300 tys. reakcji. Znaczy się, przynajmniej tyle osób się z tym zidentyfikowało. I stawiam porządną butelkę polskiej mocnej wódki, że większość z nich gówno z tym dalej robi. 

Już wyjaśniam dlaczego. 

Dzisiejszy system edukacji jest tak skonstruowany, że młody człowiek bierze te wszystkie lekcje, korepetycje, zajęcia dodatkowe, po to, aby dostać monitor w jakimś biurze i żeby koledzy oraz koleżanki zazdrościli. I korpo porywa taką młodą delikwentkę/ta, tak samo jak napalona Laura porywana jest przez niewyżytego Massima. A później brutalnie wchodzi w jej posiadanie, zamiast orgazmów dając jednak głównie garsonkę/garnitur, przelewy z wypłatą i owocowe czwartki. 

Najpierw jest więc drapanie, żeby się dostać w dane miejsce, później drapanie, żeby utrzymać, żeby dostać więcej, bonusy i premie, batożenie ocenami rocznymi oraz celami. Kasa? Cokolwiek się zarabia i tak się wydaje, aby pokazać swój sukces i styl życia, a poza tym, trzeba się jakoś nagrodzić za ciężką pracę, prawda?

Zrobić jakąś rewolucję w życiu jest więc coraz trudniej. 

Pojawia się kredyt na mieszkanie, pojawiają się dzieci, rodzice zamiast bezwarunkowej miłości dają im głównie pieniądze, traktując je właśnie jak projekt korporacyjny, inwestycję, która również ma uzyskać w swoim czasie pewny i stabilny corner w jakimś biurze, najlepiej na wyższym stanowisku niż mama i tata. 

Jedna z najsławniejszych okładek New Yorkera. Życie korpo pracownika w czasach COVID -u

Ponura prawda brzmi tak, że, owszem, pracownicy korpo czytają z lubością o historiach takich jak Frosticka, dają lajki, postanawiają, że będą spędzać więcej czasu z dziećmi, nawet próbują, ale dzieci jak się spędza z nimi więcej czasu, strasznie ich wkurwiają. Ludzie z korpo czytają o tych nielicznych odważnych, którzy otworzyli pensjonat z kucykami na Podlasiu i hodują bimber pod wędzoną kiełbasę, ale generalnie dzika przyroda ich mierzi, chcą jedynie ponarzekać, a później pojechać na wakacje na Seszele albo do Grecji w opcji all inclusive. No i mieć służbowego Pastucha w podziemnym garażu, tak, żeby sąsiad zazdrościł. 

Oczywiście pewnego dnia obudzą się z poczuciem pustki. Żony/męża się właściwie nie zna, wie się jedynie, że jest wkurwiający/wkurwiająca i wymaga. Z dziećmi, jak wspomniałem, nie ma głębszego kontaktu, bo one chcą tylko pieniędzy. Czas, który można było z nimi spędzić bezpowrotnie minął. A dzieci swoje potrzeby emocjonalne realizują w inny sposób (Tinder, Insta etc.). 

Tej mitycznej kasy wcale nie jest tak dużo, jakby się wydawało. Nie ma wolnego czasu, zresztą nawet jakby był to i tak nie wiadomo, co z nim robić, bo dawno utracili wszelkie zainteresowania poza monitorem. Bo ludzie pracując w korpo oduczają się poczucia radości. Nastaje anhedonia. Całkowita niezdolność do odczuwania przyjemności i radości. Jedynie pała im stoi przez 3 sekundy, jak plan na rok udaje się wykonać i kaj-pi-aje się zgadzają. Co pojawia się wtedy jako lek na zmarnowane życie? Oczywiście romans. LOL. 

Bajka z morałem na dobranoc

Na dobranoc opowiem wam za to balladę o plecaczku, którą napisałem kilka lat temu. 

Kiedy zaczynasz pracę w kopro dostajesz mały plecaczek. I później w miarę upływu czasu ktoś Ci do tego plecaczka usiłuje załadować kolejne rzeczy.

Jak jesteś, nie daj Bóg, w miarę bystry albo bystra, poukładany i obowiązkowy, a na domiar złego gdzieś wewnątrz trzymasz niskie mniemanie o sobie (za dużo szarpania za warkocze w podstawówce, zbyt wiele przegranych walk na pięści na podwórku, zbyt wiele razy twój tornister ginął spod drzwi klasy i znajdował się powieszony na oknie) pozwalasz do tego plecaczka wkładać więcej i więcej.

I w pewnym momencie obserwujesz, że kiedy wszyscy idą do domu, ty zostajesz w pracy. Że zamiast, jak inni, radośnie popierdalać po korytarzach kopro ze swoim lekkim plecaczkiem, ty zginasz się po jego ciężarem i wleczesz ociężale.

Zaczynasz źle spać.

Zaczynasz więcej pić.

Zaczynasz oddawać się promiskuitycznemu (albo, jak wolisz, okazjonalnemu) seksowi, bo na nic więcej nie starcza ci czasu. Ba, nawet w pracy zaczynasz mieć problemy. Bo twój plecaczek jest już tak ciężki, że zaczynasz nie wyrabiać.

W kopro pojawia się zdziwienie. Ależ, on/ona nie wyrabia? Jak to możliwe??? Przecież do tej pory radził/a sobie ze wszystkim? Zaciskasz więc zęby, bo nie dopuszczasz do siebie myśli, że nie dajesz sobie z czymś rady. A zwłaszcza z czymś takim, jak plecaczek. Co jak co, ale wydaje ci się, że jego strukturę to znasz na pamięć. Z innymi rzeczami możesz nie dawać sobie rady. Ale z plecaczkiem???

Pracujesz więc jeszcze więcej. I jeszcze więcej.

Nie rozumiesz po prostu jednego. Awansują nie ci, którzy dali sobie wrzucić najwięcej. Awansują ci, którzy jak najszybciej potrafią rzeczy z niego wyrzucać i przerzucać do innych plecaczków. Oni też zarabiają najwięcej. 

Występując z pozycji osoby, która niesie wykurwiście ciężki plecak, poradzę wam jedno. Czasami nie warto wszystkiego robić na 100 proc. Czasami wystarczy po prostu 80 proc.

Oczywiście i tak zignorujecie tę radę. Ale pomyślcie o tym.

Do tego dopisałbym jedno zdanie: robisz coś tylko dla pieniędzy, dostaniesz tylko pieniądze. A stracisz życie. 

Chcesz więcej takich opowieści? 

Kup moją nową książkę Gwiazdor . Albo jak masz mi później jęczeć to lepiej nie kupuj. To tylko dla ogarniętych. 

https://www.empik.com/gwiazdor-piotr-c,p1244548376,ksiazka-p

To nie ja. To WY. Spośród 20 tys. książek wydanych w ubiegłym roku sięgnęliście właśnie po moją. Dzięki!

26 uwag do wpisu “„Im bardziej poznaję ludzi, tym bardziej lubię mojego psa”

  1. To nie był pracownik IT a zdaje sie compliance – szczegół ale Ci z IT przynajmniej robią coś pożytecznego 😉
    Najgorsze ze korpo staje się osoba. Nie mówisz mój szef X mnie wyruchal – korpo mnie wyruchalo. Ludzie stają się anonimowi i wyzbywaja się w ten sposób moralności

    Polubienie

  2. Hmm… No dobra, przedstawiłeś ciekawy temat, ale nie zaproponowałeś wyjścia z takiej sytuacji. Pozostanie w korpo i pracowanie na 80% nie uratuje nikomu życia. Nadal ten ktoś będzie za prace dostawał tylko pieniądze i marnował swój cenny czas – tyle, że będzie mniej wydajnie (lub trochę krócej) pracował. Co ma zrobić taki korpoludek, który widzi że po 10 latach pracy nic poza forsą nie ma a jeszcze 20 lat pracy przed nim? Zwolnić się i zacząć robić to co lubi? Otworzyć pensjonat na Podlasiu? Czy może znaleźć inną pracę nie w korpo, tylko w mniejszej firmie, czyli mniej stabilną i często mniej płatną, która dodatkowo do podobnej roboty jak poprzednio będzie miała jeszcze problemy organizacyjne itd. Ciężko jest znaleźć wyjście z takiej sytuacji, zwłaszcza jak już ktoś się tam okopie, a rodzina i kredyty ciążą i skutecznie powstrzymują ofiarę przed ryzykownymi ruchami. Z drugiej strony – jest cała masa gorszych miejsc pracy, gdzie stres jest większy a pieniądze mniejsze. Po prostu ludzie z korpo, którzy nie pracowali nigdy na kasie, w restauracji, na linii montażowej, itd czują się strasznie wyzyskani, oszukani i odarci z czasu za 8h pracy przed komputerem. I żeby nie było – nie pracuję i nigdy nie pracowałem w korpo, mam tam po prostu wielu znajomych i widzę jak mają.

    Polubienie

  3. O kurcze, kolejny wpis o tym jakie to ludzie z korporacji mają przerąbane życie. Praca od 9:00 do 17:00, przy ciepłym biurku i często płatna miesięcznie tyle, co oni zarabiają przez pół roku. Koniec świata. Nie to co większość Polaków, którzy ledwo wiążą koniec z końcem, często pracując na dwa etaty żeby wyżywić rodzinę. Oni to dopiero mają mnóstwo czasu dla siebie jak i oszczędności na przyjemności. I wcale nie mają problemów w pracy, szefów Januszy ani stresu.

    Polubienie

    1. Trafiłam do korpo konsultingu przed 30ką, dekada przeleciała jak z bicza strzelił, oni wiedzą jak cię zająć aby człowiek nie myślał o swoim życiu za wiele. Odeszłam pół roku przed pandemia na swoję ale była to mega trudna decyzja.
      Moim problemem w korpo było brak poczucia własności, te g… prezentacje i excele nie były moje, one były wymagane, ja stałam obok nich i nieprzekonująco je prezentowałam tylko, typowy najemnik. Widziałam ludzi zapalonych, walczących o te g… a jak o swoje dzieci ale sorry ja tak nie miałam, raczej ciągle poczucie że jesteśmy w kolejnej szkole, tym razem dla dorosłych – ktoś tego od nas wymaga więc trzymamy się konwencji, produkujemy analizy i slajdy, spotykamy by je omówić, mimo że to nie ma żadnego sensu.
      Inna kwestia jak patrzę po znajomych to brak świadomości budowania wolności finansowej, tak wiem brmi jak coaching dla korporaków. Ale to jest ważne gdyż przez to się tam dupi dekady, bo ok, ponad 20k brutto podstawy plus firmowy samochód premium to brzmi świetnie ale jak wygląda w praktyce:
      – masz poczucie że ‚o k..a muszę trzymać te robotę’ bo wszystko inne to będzie zjazd w dół windą do piwnicy
      – netto które widizsz na koncie to jakieś 60% więc żaden kosmos, premie relatywnie małe, no nie kupisz nwet pół mieszkania w rok, nawet nic nie jedząc i spiąc pod mostem
      – pracujesz min. 12-14h, poza pandemią jeszcze korpopodróże (benefit dla ułomnych) więc nie masz czasu aby realizować jakiekolwiek plany, raczej wszystko odłożone na później.

      Polubienie

      1. oj tam, oj tam…
        jak to się mówi „złej baletnicy zawadza rąbek spódnicy”
        jak się chce to można sobie wszystko po ułożyć… wypiąć się na nowoczesny świat,
        ja se na ten przykład nabyłem kwaterę w małej nadmorskiej miejscowości (za ułamek ceny tej w wielkim mieście, bez kredytów i zobowiązań) i może mam 200kilo do roboty, ale słucham sobie szumu morza przez otwarte okna a te 12 godzin w robocie to nawet na rękę bo korków można uniknąć i omija ta cała bieganina, sklepy, drogie knajpy, pijaństwo i inne przymioty życia w XXIw.
        samochód, telefon itp też mam własny, łaski od zakładu pracy nie potrzebuję, jeszcze potem się trząść, że każdą usterkę, zadrapanie, zgubienie itp. trzeba zgłaszać i oczyma świecić
        a w zakładzie to najważniejsze jest poczucie dobrze wykonanego obowiązku i przekonanie w pewnym stopniu zamiłowanie do tego co się robi, w końcu z tej przyczyny wybiera się zawód, żeby się potem gorzko nie rozczarować

        Polubienie

      2. Haha, w rok się nie kupi nawet pół mieszkania, mówisz? Czyli w dwa lata już można? Faktycznie, brzmi jak życiowa tragedia. Powiedz to tym, co przez 30 lat hipotekę spłacają, albo nawet nie mają szans o własnym lokum pomyśleć, bo żyją z miesiąca na miesiąc.
        Są ludzie, którzy marzą o takiej robocie – lekkiej, przyjemnej, przy komputerku z kawą w ręku. I płatną przeszło 12k na rękę. Wstyd takie rzeczy pisać. Ja rozumiem, że teraz takie czasy, że ludzie chcieliby mieć miliony na koncie i leżeć na plaży na Barbadosie z koktajlem w dłoni. Chyba pora trochę podregulować swoje oczekiwania. Ja rozumiem, że trzeba równać się w górę, ale żeby od razu do szejków arabskich?

        Polubienie

  4. Bo w korpo nie chodzi o to by dobrze pracować i wykonywać swoją robotę – ważne by wszyscy dookoła byli przekonani jak bardzo dużo robisz choćbyś nic nie robił i wszystko zrzucał na innych. No i potrzebna jest osobowość korposzczura – podpierdalacza bez kręgosłupa moralnego, wtedy awans masz zapewniony 🙂

    Polubienie

  5. Pitolenie o Szopenie. Każda praca ma plusy i minusy. Pracowałam praktycznie od dzieciaka, jako, że znad morza pochodzę, wczasowicze, kasjerka, restauracje, bazary, smażalnie, recepcje, ratownik ,potem trafiłam po szkole do pracy na uczelni wyższej,a teraz do prywatnej spółki. Wszędzie można trafić na walniętego szefa, na wyzysk, na plotkary. I zawsze można mieć powód do narzekania. Praca w korpo jest serio, jak każda inna.

    Polubienie

  6. Myślę, że wiele z tego co napisałeś odnośnie traktowania ludzi w pracy jest prawdą. Osobiście uważam, że fajnie jest się zaczepić na początku w takim miejscu, popracować tam max 2-4 lata, zdobyć doświadczenie, rozejrzeć się, popatrzeć jak inni pracują, jak wygląda struktura, kto awansuje, a kto jest osiołkiem i po prostu wyciągnąć wnioski na temat relacji międzyludzkich, bo tak jest wszędzie, w każdym aspekcie życia. Można dać się ru***ć w dupkę i siedzieć potulnie, ciuchutko wykonując swoje obowiązki i licząc, że istnieje sprawiedliwość. Ale im szybciej człowiek pozna te mechanizmy, tym lepiej, tym będzie silniejszy i tym szybciej zacznie stawiać granice i szanować siebie i swój czas. Każdy orze jak może, nie wszyscy znają siebie, nie wszyscy wiedzą co lubią robić w wolnym czasie, nie każdy ma hobby, nie każdy lubi być szczęśliwy. Prawda jest taka, że gdy się zminimalizuje swoje potrzeby, swoje ego, to się okazuje, że można być zadowolononym prowadząc jakiś swój mały biznes internetowy albo cokolwiek innego robiąc. Nie trzeba wcale nikomu nic ciągle udowadniać i wcale nie trzeba w dodatku ciągle się kształcić, ciągle iść do góry, ciągle kupować nowych samochodów, etc. To jest kwestia priorytetów, tego co jest ważne. A ważne jest znać siebie i wiedzieć kim się jest i jakie ma się wartości. Ważne aby wiedzieć co się umie i cenić samego siebie za te umiejętności, co umiesz, tego nikt Ci nie odbierze. Ważny jest czas, ważny jest sen, ważne jest nasze ciało, które ma nam służyć całe życie, ważna jest wdzięczność i ogromnie ważne są też przeciwności, bo dzięki nim najszbciej dokonuje się zmian i ma się motywację. Jednym słowem, szczęśliwi Ci, którzy znają swoje miejsce i siebie. Im mniej patrzymy na innych ludzi, na ich opinie, oceny, tym będziemy szczęśliwsi, skupiając się na sobie i swoich potrzebach. Praca jest tylko środkiem do realizacji niektóych potrzeb, nie powinna być celem życia, zwłaszcza jeśli nie jest to nasz własny biznes. I tak… praca może być wykonana nawet na 50% i taki pracownik może być bardziej doceniony niż ten, który jest uczciwy, któremu prawdziwie zależy. Takie życie 🙂

    Polubienie

  7. Czy historia z plecaczkiem nie była przedstawiona filmie „W chmurach”?
    Niemniej post jak najbardziej trafny. Ciekawe czy Ty, Panie Piotrze wyszedłeś z korporacji i poszedłeś za marzeniami? Bo to jest ciekawe – jak dalej potoczyły się losy Czarnego? Czy historia z 2-giej książki faktycznie się tak potoczyła, czy może to była jedynie fikcja? Zabrakło mi po prostu trochę spostrzeżeń z własnych doświadczeń/przeżyć bo to jest dużo bardziej ciekawe niż czytanie o Marysi.
    Pozdrawiam i trzymam kciuki za następne posty/książki!

    Polubienie

  8. Żałuję, że nie było takich tekstów 20 lat temu. W latach 90 kapitalizm miał okrutną wykrzywioną w szyderczym uśmiechu, twarz.

    Polubienie

  9. „Czasami nie warto wszystkiego robić na 100 proc. Czasami wystarczy po prostu 80 proc.”

    W końcu trafiłam na kogoś kto myśli podobnie. Co nie zmienia faktu, że śledzę Twojego bloga już dłuższy czas, bo w każdym wpisie trafiam na coś trafiającego w punkt, nawet jeśli niektóre rzeczy mi się nie podobają, a inne dają dużo do myślenia i pozwalają spojrzeć na coś z innej perspektywy.
    Przyznam również szczerze, że i lepiej czyta się wpisy, w których rzucasz mniej, albo i wcale, mięsem armatnim, choć podejrzewam że takie wpisy, oblepione soczystymi przecinkami, pisane są w przypływie większych emocji.
    Wracając do zdania na początku, cieszę się, że w swoim życiu, kilka lat temu, trafilam na człowieka który przekonał mnie do tego, że nie ma sensu dawac z siebie 100%, bo mało kto to doceni, do tego dołoży ci więcej, a awans czy premię zawsze dostanie ktoś inny. Od tego czasu żyję podobnie. W pracy jedynie 75% procent, nigdy nic ponad to. A dlaczego? Bo chcę mieć z życia coś więcej niż strzępy nerwów, bo chcę żyć czymś więcej niż ci niedalecy emeryci, którzy niedługo odejdą, a jedyne czym żyją w pracy to życiem innych. Miejsce, w którym aktualnie pracuję, i nie jest to korpo, rządzi typowa idea spychologi i narzekanie, że jest za mało rąk do pracy i za dużo obowiązków. Najlepiej żyją ci, którzy albo zajmują się podpierdalaniem bezpośrednio do dyrektora, nawet swoich podwładnych, albo ci którzy zajmują się plotkami.
    Przez ostatnie lata, pracując w różnych miejscach, zauważyłam że to nie jest domena jedynie korpo. To jest domena naszego społeczeństwa, której część tęskni za cudownymi latami młodości i ulubionym motto „czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy”, czy jakoś tak to leciało.

    Polubienie

  10. Urodziłem się w pierwszej połowie lat 70tych. Dla mojego, wielkomiejskiego pokolenia korpo było wehikułem do podróży w świat znany z filmu „Firma” wg. Grishama, który był naszym docelowym uniwersum. Kosztem był nierzadko kilkunastogodzinny dzień pracy i zasypianie na melanżach po wypiciu pierwszego piwa. Wtedy mieliśmy na to siłę i czas. Nikt z nas nie wiedział, co to jest cholesterol, a na zawał umierali starzy ludzie. Praktyki w Arthurze Andersenie były przepustką do forsy, bo tylko o tym myśleliśmy. Nasi rodzice jej za dużo nie mieli, a my po kilku miesiącach pisania prostych umów kupowaliśmy garnitur od Bossa. Chuj, że wracaliśmy w nim do domu autobusem. Nieduża część z nas przetrwała i jest aktualnie „elitą” na rynku a i tak zapierdala jak chomik w kołowrotku. W wolnych chwilach biegamy maratony podkreślając to nosząc na ręku Garmina albo Suunto za parę kloców do równie wypasionego garnituru. Tylko już nie zasypiamy na baletach po pierwszym browarze, bo wieczory spędzamy u psychologa albo kochanki. Za chwilę się zorientujemy, że wcale nie jesteśmy szczęśliwi, a ci, którzy już się zorientowali zastanawiają się, czy strzelić samobója, czy nadal jechać na psychotropach w swoim Porsche po centrum miasta, które tak bardzo chcieliśmy zdobyć i które tak bardzo ma to dupie.

    Polubienie

    1. @Big Boy Twoje roczniki to moi szefowie, wspólna cecha wyszkolenie w AA które dawało prestiż i ułudę bogactwa, a jedynie wtłoczyło w te umysły postreganie rzeczywistości zerojedynkowo – trzeba się narobić, ciągle robić i jeszcze więcej, to nic że twoje własne życie w międzyczasie przemija.
      Nawet nie wiem czy to śmieszne czy straszne gdy 50latek organizuje calle o 20ej by dogadać layout gównianej prezentacji i dać swoje przewidywalne komentarze (potrzebujemy jeszcze osobny slajd o zespole.. i o naszym doświadczeniu.. i o dupie marynie bo chce być ważny), bo widać że nieborak nie ma innej opcji w życiu.

      Polubienie

    2. Jestem z Twojego pokolenia i pamiętam, że sprzedano nam wizję pracy w korporacji, mocno brała w tym udział „Gazeta Praca”, taki dodatek do Wyborczej. Na szczęście albo nie, nie pasowałem do potrzeb ówczesnych korporacji i droga życiowa poszła zakosami, jak to wspominam, to czasem sam sobie nie wierzę, tyle się działo. W końcu w zeszłym roku wylądowałem w globalnym korpo i wytrzymałem tam trzy miesiące. Teraz mam taką robotę w której jednego dnia opiniuję rozporządzenie ministerstwa X drugiego proponuję biznesy na dużą bańkę, a trzeciego robię prezentacje dla dyrektora.

      Do psychologa chodzę, nad samobójem się czasem zastanawiam, samochodu nie mam (tylko motor), nie psychotropy tylko stymulatory wstecznego wychwytu serotoniny, kochanki także brak. Jeżdżenie Porsche to jak noszenie Rolexa — pokazuje że masz kasę, ale nic ciekawego do powiedzenia, bo byś kupił jakiegoś rzadkiego youngtimera. Planuję Corvettę C4 albo Trans Ama trzeciej generacji i to jest jedyne co mnie jeszcze trzyma przy życiu.

      Piona.

      Polubienie

  11. Zaliczyłam w życiu jedną przygodę z korpo. Zarobkowo szału nie było, ale auto, laptop + internet, komórka robiły wrażenie. Człowiek taki jeszcze naiwny był i nie od razu się zorientował, że oto zakładają mu obrożę, smycz i kaganiec. Na skargi, że obowiązków wciąż przybywa słyszałam, żebym lepiej organizowała sobie czas pracy. Aż razu pewnego usłyszałam jak prezes komuś tłumaczy, że jeżeli w ciągu trzech lat się nie awansuje, to należy zmienić robotę. I to by się zgadzało, jak pomyślę o tych lekkich plecaczkach. Zmieniłam zaraz pracę.

    Polubienie

  12. Korpo korpo nierówna. W mojej i owszem są cele, ale jak to mówią w reklamach są jak raty możliwe do spłaty. Pracuje 8 h dziennie i mam czas na bieganie, rodzinę,przyjaciół a i kredyt się spłaca. I jeszcze ta moja korpo jest w Warszawce😜takie cuda. Mam 34 lata i nie mam depresji. Uwierz da się.

    Polubienie

  13. pracuje w korpo, zdalnie caly czas. mam 3,4 dni zapierdol na zamkniecie miesiaca bo pracuje w kontrollingu. reszte czasu moge przesiedziec w domciu i pic drinku na balknie 🙂

    naturalnie, moge robic wiecej, jakbym chcial miec wieksze pieniadze.

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.