Anna jest na tyle młoda, że sprzedawca w sklepie ciągle prosi ją o dowód, gdy kupuje alkohol. Siedzi właśnie na randce ze starszym mężczyzną, który od czasu do czasu gapi się  na jej cycki (kobiety zawsze to wiedzą, dziś celowo ubrała się tak, aby pokazywać biust w sposób umiarkowany). 

Spotkanie ze starszym mężczyzną poprzedził standardowy internetowy triathlon. Jej rozmówca wpierw komplementował jej ciało, obiecywał co z nim zrobi, a później domagał się nudesów. Teraz siedzi w telefonie, a Anna czuje, że jego zainteresowanie nią spada. I mimo, że jeszcze chwilę temu sama była znudzona, nagle z powodu odrzucenia, to ona zaczyna się starać, czym zadziwia samą siebie. 

Aby zagłuszyć poczucie krindżu, pije zbyt dużo. W końcu on zabiera ją do domu, gdzie uprawiają krótki, niekomfortowy seks, w którym ona czuje, jakby odgrywali dziwaczne sceny z filmów dla dorosłych, z których część jest bezsensownie brutalna, część upokarzająca, cześć tandetna, a większość zwyczajnie niewygodna. Zmiany pozycji są co 30 sekund, jak na zawodach kulturystycznych. Seks, którego ona właściwie nie chce, a godzi się na niego tylko po to, aby zrobić na nim wrażenie. 

On ssie jej sutki, ona czuje jego usta na swoich piersiach i specjalnie jęczy głośno, aby myślał, że jest taki zajebisty. Do tego tak się układa, żeby jej ciało wyglądało jak najlepiej i nie widać było fałdki na brzuchu i cellulitu na tyłku. I przez jeden krótki moment odczuwa satysfakcję, gdy on w końcu dochodzi. Bo dzięki temu wierzy, że jest podniecająca i że jej ciało nie zawodzi.  

Wszystko co mam w ofercie to seks

Wraca do domu o drugiej w nocy i zastanawia się, po co jej to właściwie było. A i tak za jakiś czas to ona w przypływie samotności odezwie się do niego i zaproponuje co? Seks, oczywiście. (On się nie zgodzi, będzie uważał, że ona chce go złapać na dziecko).  

Świat dzisiejszych internetowych randek to w przeważającej części świat wielkiego, internetowego rozczarowania, niezależnie od tego czy w peselu ma się 1980, czy 1999. Żyjemy w końcu w czasach, w których zaczęto płacić nawet za to, żeby ktoś nas wysłuchał. 

Trzy lata później

Anna jest w pierwszym poważnym związku od dawna. Jej mężczyzna jest typem mocno imprezowym, miał w życiu swoje przygody z kobietami, alko i dragami. Twierdzi, że z tych pierwszych dla niej zrezygnował, przyjemności numer dwa i trzy dawkuje sobie nadal, mniej, bądź bardziej regularnie. 

Anna cały czas poddaje surowej ocenie swój związek. Jeśli jej mężczyzna nie idzie z nią co wieczór do łóżka, (a ideałem byłby seks i rano i wieczorem) to w najwyższej instancji apelacyjnej, czyli jej głowie, od razu rodzi się pewność, że on jej nie kocha. 

Jeśli nie darzy jej pożądaniem, to jej nie kocha. 

Anna cały czas porównuje się do eks swojego mężczyzny. 

Kiedyś on w przypływie dobrego humoru, wywołanego dyskusją o byłych (dyskusja podlewana była dużą ilością tequili, ludzie, nikt nie dyskutuje o byłych na trzeźwo) pokazał jej krótki film, na którym uprawiał seks z jej poprzedniczką. 

Anna nie jest w stanie wyciąć tego filmu z pamięci. W jej wizji świata tamta była ładniejsza, miała większe piersi, bardziej błyszczące włosy, a przede wszystkim na jej widok jemu bardziej stał. Więc płynie z tego prosty wniosek, że kochał bardziej TAMTĄ.

Teraz Anna zadaje mi pytanie: jak rozkochać w sobie mężczyznę?

I tu się przyznaję do swojego słabego charakteru. Bo pierwszą odpowiedzią, jaka przyszła mi do głowy było: nijak. Jesteś narcystyczną cipą. Wiesz jaka chciałabyś być, ale jaka jesteś nie masz pojęcia. Jedyną walutą, jaką stosujesz jest seks. „A teraz zrobię mu loda, to będzie milusi i mnie pokocha. A teraz dam sobie wetknąć w tyłek, to na pewno to doceni, bo nie będzie miał dzikszej suki ode mnie.” Tak naprawdę nie znasz swojego faceta, nie akceptujesz go. Masz w głowie jakiś, zapewne wyidealizowany, jego wizerunek.

Ale ugryzłem się w język i stwierdziłem, że tak rozmawiać to jednak nie będziemy. W końcu WSZYSCY JESTEŚMY NARCYZAMI.

Witamy w świecie nierealnych oczekiwań

A pytanie: jak rozkochać w sobie mężczyznę, płynie do mnie regularnie, niczym promocje na crocsy do Lidla, czy Biedronki. 

I mam na nie nawet dwie odpowiedzi. 

1. Pierwszą, w wersji light.

Ot tak pod potrzeby osób, które robią z takich fraz memy na Insta i Fejsbuczka, dając cudze teksty, pod cudze zdjęcia i kosząc na tym ciężki szmal (macie chłopaki, niech stracę). 

Więc, ja się zapytuję wszystkie Anny, kto wam takich głupot naopowiadał, że randki, poznawanie się, to jest jakiś hardcore? To są nieskomplikowane rzeczy. Albo pyka, albo nie.  I to od razu widać, słychać i czuć, że sprawy idą w dobrym kierunku, albo, że jest to kompletna strata czasu.

Ja to wiem, ty to wiesz, ciocia Grażynka to wie i Grzegorz Jarzyna ze Szczecina również. Nic na siłę tutaj nie można zrobić, na siłę to się co najwyżej człowiek porani i blizny zostawi. 

I na pewno jestem w błędzie, i wręcz się wstydzę, ale mimo wszystko zadam to pytanie: 

Czy takie zwody, sztuczki i specjalne techniki, o które wielkopolskie, mazowieckie i śląskie Anny prosicie w mailach to nie jest bynajmniej traktowanie kogoś instrumentalnie, jako środka do osiągnięcia własnych celów? Że ktoś ma się do was dopasować, realizując wasze potrzeby? Że kilka zmyłek na polu karnym, urabianie, fałszowanie, trochę kamuflażu i będzie tak, jak chcecie?

Bo wyobraźmy sobie mój przykład (nie ze skromności zostałem pisarzem), ale mój, bo będzie bardziej czytelny. 

Będąc tym, kim jestem, korzystając z kapitału kulturowego, który otrzymałem i sam zdobyłem, uruchamiając jakiś tam sznyt, takt i wiedzę o płci przeciwnej, mógłbym na przykład wybrać jakąś ładną panią i patrząc w jej wielkie oczy, bajdurzyć, że jest jedyna, że nigdy nie czułem niczego podobnego, wydając jej polecenia (oczywiście w ogniu namiętności), i że teraz, w trakcie tej kolacji, ma mi oddać majtki, które ma aktualnie na sobie. 

A wszystko to jedynie w celu wykonania dwu, trzy, góra czterogodzinnej sesji aerobiku, albo regularnego wykorzystywania jej jako darmowego pogotowia seksualnego. Oczywiście brutalnie wchodząc w jej posiadanie na wszelkie sposoby i namawiając na nieludzkie wręcz fellatio. 

I kilka osób nazwałoby mnie tutaj dzbanem, dziadersem, czy po prostu wrednym palantem, zarzucając, że podstępnie uwiodłem i wykorzystałem biedną niewiastę (a jej pełne piersi, żyłkowane jak dobry ser szwajcarski bujały mi się nad twarzą). 

Wiem, oczywiście w jakich czasach żyjemy. Instrumentalne traktowanie drugiej osoby to standardzik, występuje w wielu wersjach, niektóre kobiety traktują mężczyzn jak bankomat, niektórzy mężczyźni traktują kobiety, jak seksualne lalki, wreszcie jedni i drudzy szukają kogoś, kto będzie chwilowym plastrem na samotność (a jak się znajdzie ktoś lepszy, to się plaster, rzecz jasna, zerwie). 

Tu złośliwie dodam, że nawet jeśli ktoś dzięki zwodom kogoś oszuka, co do swoich prawdziwych intencji, to i tak związek ten rozłoży się, niczym Johnny Depp i Amber Heard. 

Ciekawe, czy on żałuje rozstania z pierwszą żoną?

Znaczy się i tak prędzej czy później będziesz mieć przesrane. 

Do miłości nie wystarczy to, że chcesz być kochanym.

Co jest aktualnie trudne dla wielu osób w relacji? Po prostu usiąść i posiedzieć. Razem, bez gapienia się w telefon. Bez eventów, bez rozpraszaczy. Bo kiedy są eventy, nie widać, że żona nudna, że nie ma wspólnych tematów, że niby razem, a jednak osobno, a spoiwem jest kredyt i dzieci. 

I tak, oczywiście słyszałem, że nad związkiem trzeba pracować i rozwiązywać problemy i nawet sobie tę myśl cenię.

Tyle, że im bardziej ktoś żyje w przekonaniu, że związek trzeba sobie wyszarpać, tym  mniejsze szanse na to ma. Będzie 365 rozczarowań. Bo związek to flow. Jak się ludzie kochają, to problemy w pewnym stopniu załatwiają się same. Jak kogoś kochasz, to chcesz osiągnąć porozumienie. Nie chcesz patrzeć jak ta druga osoba się męczy. Jak kogoś kochasz, to mu nie musisz dopierdalać. 

To wszystko wymaga jednak czegoś od nas. Pewnego kapitału na wejściu do relacji i nie mówię o kasie. 

To wymaga wiedzy co to jest bycie dumnym z siebie. To wymaga traktowania partnera/partnerki nie jak idioty, czy idiotki, z przeświadczeniem że można nim/nią zarządzać jak psem za pomocą sztuczek i łakoci. To wymaga umiejętności budowania relacji w ogóle. Dajmy na to, jak ktoś kto nie ma przyjaciół, ma zbudować zdrowy związek? Skoro się tego nie nauczył/nie nauczyła?

Zanim zadasz więc pytanie: jak go rozkochać, zadaj sobie pytanie, kim jesteś.

A teraz to samo, ale w trochę bardziej naukowej wersji. 

Sztuczki, aby on się zakochał, a ona oszalała

Oczywiście są techniki, które sprawiają, że ktoś może rozkochać w sobie mężczyznę/kobietę. Drobnym drukiem dodam, że chwilowo. 

Taką najpopularniejszą mieszanką jest choćby matching and mirroring. Czyli naśladujesz mowę ciała swojego rozmówcy. To jak siedzi, jak się podpiera, jak ma nogi. Jeśli on jest wyprostowany, to ty jesteś wyprostowana, dyskretnie odwzorowujesz jego/jej ruchy jakbyś widziała się w lustrze, on unosi prawą rękę, ty lewą, etc. 

Dla mnie matching and mirroring idzie jednak dalej. To odwzorowywanie poziomów zaangażowania. On dzwoni, to ty możesz zadzwonić. On zaprasza, to ty możesz go zaprosić.  Nie wychodzisz poza to, co robi/proponuje druga osoba. Za mało konkretnie? Proszę wybaczyć mój francuski, ale tego porównania się jednak dopuszczę (chyba nie macie złudzeń, co do mojej osoby):  jeśli on chce loda, niech cię wyliże.

Do tego dochodzi coś, co na własny użytek określam chwilowym odcięciem. Czyli: on proponuje spotkanie, ty mówisz, że nie możesz, bo jesteś już umówiona. Idziesz z nim na imprezę, ale w pewnym momencie na chwilę go gubisz, spędzając czas z innymi ludźmi. Tak aby poczuł tęsknotę, tak, aby poczuł twój brak. 

Czy to działa? Na początku tak. 

Tyle, że o sukcesie związku bądź jego braku decyduje coś zupełnie innego. 

Odpowiedź druga. Każdy do związku przychodzi ze swoją opowieścią o miłości

Nie ja to wymyśliłem, tylko amerykański psycholog Robert Sternberg, jeden z największych autorytetów w tej dziedzinie. Te opowieści o miłości to historie, które wynosi się z domu, z filmów, z lektur, z doświadczeń znajomych. To wyobrażenia, oczekiwania, obawy. Wdrukowane w nasze „ja”.

I tak dla jednej osoby związek to układ ‘mistrz i uczeń’. Ja mówię, a ty, kobieto, słuchaj, bądź na odwrót. Albo: ja jestem panem prezesem, i zarządzam tym co ty masz robić, ja jestem policjantką (zdradza mnie, na pewno mnie zdradza, gdzie jego telefon, gdzie jego konto na Facebooku NIGDZIE NIE WYJDZIESZ!).

Miłość może być też opowieścią typu porno, gdzie partner występuje jako seksualna zabawka o ograniczonym terminie przydatności do użycia. Jak się zużyje, to się go/ją wymienia na następny.

Albo ‘miłość jako interes’ – jesteśmy ze sobą, bo się to nam opłaca. Nasze pozycje społeczne są mocniejsze razem, niż osobno.

Może też być, i często występuje,  motyw baśniowy: jestem księżniczką, czekam na rycerza z wielką pytą i żyli długo i szczęśliwie. Opowieść o miłości, może skupiać się również na idei domu. Miejsca do którego się wraca, ciasto się piecze, święta się spędza, etc. Dom jest w niej ważniejszy nawet niż osoba z którą jesteśmy. 

I oczywiście znacząco częściej faceci przychodzą do związku z opowieścią porno, czy lampieniem się na nią jak jelonek Bambi: jesteś TAKA PIĘKNA. Kobiety częściej wyznają motyw baśniowy, albo motyw podróży, gdzie ludzie się zmieniają, ale nadal kochają, a związek jest po to, aby się wzajemnie wspierać. 

I tutaj dochodzimy do dość istotnej konkluzji: żeby para mogła ze sobą być, to te opowieści wniesione do relacji nie mogą być sprzeczne. Czyli jeśli on chce atrakcyjnej zabawki seksualnej, to nie odnajdzie się z kobietą pragnącą związku jako podróży. Ale już pewnie dogada się z kobietą, która traktuje związek jako interes.

Lecz jeśli opowieści są sprzeczne, to później ktoś w jakiejś kancelarii otrzyma honorarium  na dwie, a może nawet trzy raty leasingowe za swoją furę. 

Howgh. 

Chcesz dostawać powiadomienia o nowych notkach?

Chcesz więcej takich opowieści? 

Kup „Solistę”

https://www.empik.com/solista-czyli-on-ona-i-jego-zona-c-piotr,p1284827987,ksiazka-p

Solistę dostaniesz w każdej księgarni stacjonarnej. A w wersji elektronicznej jest tu:

➡ Legimi https://www.legimi.pl/ebook-solista-czyli-on-ona-i-jego…

➡ Storytel https://www.storytel.com/…/solista-czyli-on-ona-i-jego..

➡ Jest też w aplikacji Empik Go. Sprawdzałem, naprawdę jest.

➡ e-booki i audiobooki, dla tych którzy nie lubią abonamentów: https://upolujebooka.pl/oferta,144642,solista__czyli_on…

Chodź ze mną do łóżka

8 uwag do wpisu “Jak rozkochać w sobie mężczyznę?

  1. Czesc czytam Twoja tworczosc 😉

    Sluchaj- zalozylem konto na tinderku i mam uczulenie na puste laski.

    Mam ponizej 180 cm wzrostu i kazda, ktora pyta o wzrost okazuje sie malo inteligentna. To jest jakis nowy filtr/wyznacznik w poszukiwaniach 😉

    Dobrze że opisałem to w swoim profilu i nie marnuje czasu na takie kobiety- jeżeli dla nich najważniejszy jest tylko wzrost, a nie inteligencja, uroda, czy nawet majętność- ale wzrost musi być ;))) bo się głupio czują.

    Widac co z domu wyniosla- opisuwales to w najnowszym poście 😉

    Po co mi taka neurotyczna laska, ktora ma jakies nerwowe mysli i za dnia śpi :).

    Pozdrawiam z Krakowa Marcin

    Polubienie

  2. Zastanawiam się czasem jak to jest że ludzie chodzą do łóżka z osobami które widzą pierwszy raz na oczy, bez nerwowego oczekiwania na kolejne spotkanie, myśleniu o pierwszym pocałunku, wyczekiwaniu tych wszystkich momentów tylko sucho umawiając się na pewien rodzaj sportu. Smutne to. Poznawanie się przed seksem to chyba najfajniejsza rzecz z tych naszych ewolucyjnych rytułałów.

    Polubienie

  3. „kto wam takich głupot naopowiadał, że randki, poznawanie się, to jest jakiś hardcore? To są nieskomplikowane rzeczy. Albo pyka, albo nie. I to od razu widać, słychać i czuć, że sprawy idą w dobrym kierunku, albo, że jest to kompletna strata czasu”. No jak widać nie zawsze. Widziałam i czułam, że sprawy idą w dobrym kierunku, ale to były tylko pozory… Umawiałam się z jednym gościem przez miesiąc. Za każdym razie przytulenie na powitanie i pożegnanie, opowiadał mi o swoim życiu, pasjach, wpuszczał do swojego świata; raz zaproponował mi swoją bluzę, jak było mi zimno. Pomiędzy spotkaniami codzienne rozmowy, nie raz do nocy, pytania, jak minął dzień, życzenie dobranoc, dzielenie się poglądami na temat przyszłości, planów, rodziny, dzieci, itp.
    Myślałam, że mamy podobne podejście do naszej relacji, tzn. spotykamy się, żeby się poznać, zobaczyć, czy do siebie pasujemy i czy możemy razem stworzyć związek. Mówił, że szuka żony, dogadywaliśmy się dobrze, widziałam zainteresowanie z jego strony, na drugim spotkaniu nazwał mnie „słońcem”, więc miałam podstawy, żeby myśleć o potencjalnym związku. Ale jak się okazało dla niego to… koleżeńska relacja. 😳 Mój mózg tego nie ogarnia. Jak można tak się zachowywać, przez tyle tygodni tworzyć więź z drugą osobą i uważać, że to nic? Gdyby nie to „słońce” i codzienne rozmowy, to ja też podeszłabym do tej relacji na luzie. A tak się zaangażowałam, liczyłam na coś więcej, a tu kubeł zimnej wody na głowę. Czyżbym była „chwilowym plastrem na samotność (a jak się znajdzie ktoś lepszy, to się plaster, rzecz jasna, zerwie)”?
    Jak żyć, Czarny?

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.