Wiele osób zadaje mi pytanie: jak ty to zrobiłeś? I nie zadawala ich całkiem prawdziwa odpowiedź: miałem fart, nic więcej.
Bo, to mało romantyczne jest.
Ma być pot, krew, łzy i mają być zdejmowane staniki.
No, więc w trakcie zrobiłem kilka razy pelikana ze zdziwienia, płakać to ostatnio nie bardzo, ale wzrusza mnie scena kiedy Bruce Willis wysadza się na Armagedonie. A z krwią to a i owszem zalała mnie kilkakrotnie.
Jakiś czas temu oglądałem bardzo zabawną prezentację rzuconą przy okazji jednego ze spotkań blogerów na którym autorka przedstawiła dlaczego jej nie wyszło ze sprzedażą książki mimo, że zrobiła WSZYSTKO, WSZYSTKO, WSZYSTKO.
Przykład proszę:
Kiedy już otarłem łzy cieknące mi z oczu sobolowym futrem – to było zaraz po tym jak przeczytałem fragment o rozdawaniu książek zaprzyjaźnionym osobom z branży reklamowej i aktorkom – pomyślałem ludzie wy naprawdę myślicie, że jeśli dacie coś komuś za darmo to będzie was promował?
Ludzie będą was promować jeśli was kochają. Jeśli przy waszych książkach płaczą. Jeśli czytają i nie mogą się doczekać co będzie na kolejnej stronie.
Koleżance po klawiaturze w sumie udało się sprzedać 300 egzemplarzy.
Czy była dobra? Nie mam pojęcia. Ale nawet jeśli była wybitna, ten rezultat mnie jakoś specjalnie nie dziwi. Wiele wybitnych książek się nie sprzedało. Sprzedało się za to bardzo dobrze wiele złych.
Żeby książka odniosła sukces potrzebne są dwie rzeczy:
1. promocja
2. dystrybucja
Nawet Kominek wydał swoją drugą książkę w normalnym wydawnictwie, bo sam nie był w stanie wejść z nią do sklepów.
Jak ten model wygląda na dzień dzisiejszy?
Żeby było jasne – jeśli chcesz wydać jedną książkę i wprowadzić ją do sklepów Empik, księgarni Matras etc. usłyszysz również jeden brzęczący w uchu komunikat – nie jesteśmy zainteresowani.
Wiem, bo sam to usłyszałem – przekazuję wam tę wiedze gratis.
Duży hurtownik weźmie książkę od wydawnictwa, które wydaje przynajmniej z dziesięć pozycji rocznie. Co nie oznacza, że trafi ona do wspomnianych sklepów tak aby autor dumny niczym poseł Hofman ze swojego penisa mógł podprowadzać laski pod regał i pokazywać: tak, tu mała stoję. KLĘKAJ!
Jeśli mamy debiutującego autora raczej zacznie od sprzedaży w internecie na merlin.pl i empik.com. Stacjonarne sklepy wezmą ot, ze 20 egzemplarzy.
Szaleństwo prawda?
Jak to mówi Wielki Jo: ech, życie , życie nie głaszczesz ty nas po odbycie. Ale z drugiej strony jak już ktoś się wziął za literaturę, to sam jest sobie winien.
To autor ma udowodnić, że ludzie chcą go kupować. A jeśli tego nie potrafi zrobić – jest wiele innych ciekawych doznań artystycznych, którym można się poświęcić np. depilacja woskiem.
Moja pierwsza rada brzmi: zanim pomyślisz o wydaniu książki, musisz mieć osoby, które lubią cię czytać. Nie mama. Nie wujek. Nie brat. Nie koleżanki z Facebooka – chyba że masz ich ze 3 tysiące.
Musisz mieć z 5 tys. osób, które chcą co rano przeczytać to co masz światu do powiedzenia. Oczywiście, może to być tysiąc. Mogą dwa tysiące. Ale z całą pewnością 20 czy 30 osób to za mało.
Bloga promującego pierwszą książkę założyłem w czerwcu 2010 roku. Dwa lata przed tym zanim pojawiła się ona na rynku. Pisałem po 5 – 6 razy w tygodniu. Tak, pracowałem ciężko przez dwa lata nie mając żadnej pewności, że mi się uda.
Kiedy książka się ukazała wcale na początku nie sprzedawała się rewelacyjnie.
I skończyłoby się na sprzedaniu 1.5 tys. może 2 tys. egzemplarzy gdyby nie FART.
Ale o tym będzie za chwilę.
Wiecie wróciłem do domu o 4 rano i jeszcze mam kaca, więc będę prosty i bezpośredni. Proszę sobie zapamiętać i wkuć raz do pustych łbów: sam internet to za mało.
Te 1,5 – 2 tys. egzemplarzy to mój sufit jeśli chodzi o sprzedaż książki, tylko dzięki promocji internetowej, albo jak kto woli tylko dzięki temu, że jestem znany w pewnym wycinku sieci.
Nawet jeżeli mojego bloga czyta kilkanaście czy kilkadziesiąt tysięcy osób. Bo, wiecie kotki – sieć przyzwyczaiła was, że wszystko jest za darmo prawda?
I teraz nadszedł moment kluczowy to jest dopalenie.
Moje wydawnictwo porozumiało się z tygodnikiem Angora w sprawie druku książki w odcinkach. I to był ten wielki FART.
Pokolenie Ikea było tam drukowane od bodaj sierpnia 2012 i ludzie zaczęli książkę powoli kupować, choć nikt nie wyłamywał drzwi do księgarni.
A później miałem jeszcze większy fart, bo Angora książkę zwyczajnie przestała drukować ze względu na skargi czytelników (byłem zbyt wulgarny – wyobrażacie to sobie SZOK).
Wtedy byłem trochę zły. Dziś wychodzę z założenia, że powinienem podesłać do redakcji skrzynkę szampana.
Gdyby nie teskty w Angorze nigdy bym nie trafil na pokolenie ikea. Zatem wypije dzis za Angore i Snajperke.
PolubieniePolubienie
dobry plan 😉
PolubieniePolubienie
Dokładnie gdyby nie Angora to bym nigdy tutaj nie trafił 🙂
PolubieniePolubienie
Najzabawniejsze z tego wszystkiego jest to, że wspomniana blogerka najwyraźniej miała mnóstwo osób, które lubiły ją czytać, a kompletnie nie potrafiła tego wykorzystać.
PolubieniePolubienie
Widocznie blogerce brakło tego „czegoś” co porwało by tłumy. Jest wielu pisarzy, ktorych ludzie lubią czytać, ale lubienie to za mało, żeby wydać diengi na książkę. Cała sztuka chyba polega na tym, zeby napisać w całej ksiażce choćby dwa zdania, które człowiekowi na dlugi czas wryją się w beret. Nawet Mariusz Szczygieł zauważył, że z całych książek zapamiętuje tylko pojedyncze zdanie i to ono czasem stanowi o tym jak postrzega sie autora lubjego dzieło. Jedno zdanie to czesto esencja całej ksiazki. Jak esencja serialu Z Archiwum X jest slynne „the truth is out there”…
PolubieniePolubienie
Nawet Mariusz Szczygieł? 😉
PolubieniePolubienie
No dobra przesadzilem, jest tylko dziennikarzem- ale lubie go bo lubi Czechów. Sam uwielbiam jezdzić do Czech, pić browar, wpieprzac ser i knedle i podniecają mnie blond holki 😀
PolubieniePolubienie
Tak….pamiętam, poczekalnia u stomatologa, na stoliku kilka gazet i ulotek o paradontozie.
chwyciłam za Angorę, natrafiłam i uśmiechnęłam się szeroko do oczekujących ze mną.
Ich miny były bezcenne ;))
Tak poważnie, to wszystko co napisałeś zniechęca…..niestety do twórczości 😉
PolubieniePolubienie
Pierwszy przeczytany w Angorze wpis: „Piękne cycki katoliczki” i już mnie miałeś, sam tytuł zmuszał do przeczytania. Tak zaczęła się przygoda z blogiem, a później z książkami.
PolubieniePolubienie
No taka prawda… jak przeczytałem jeden z artów w Angorze to od razu wykopałem resztę…. a dalej już z górki… 🙂
PolubieniePolubienie
Również natrafiłem na chyba jeden z początkowych „odcinków” Pokolenia w Angorze…
Znalazłem bloga, kupiłem książkę, przeczytałem..
Polecałem, kupowałem jako podarunki… i tak jakoś polecam dalej 😉
PolubieniePolubienie
Nawet trzy tysiące fanów na Facebooku nie gwarantuje wypromowania książki w necie. W ogóle Facebook to z-u-o.
PolubieniePolubienie
nie miałem na myśli Facebooka. chodzi np. o 3 tys. osób, które czytaja bloga
PolubieniePolubienie
„Dziś wychodzę z założenia, że powinienem podesłać do redakcji skrzynkę szampana.” – powinieneś 😉
Jestem kolejnym przykładem wiernego czytelnika, który trafił do bloga i zrobił zakupy w księgarni przez Angorę 🙂
PolubieniePolubienie
A jak w końcu będzie z akcją promocyjną w postaci spotkań z czytelnikami? 🙂 Czarny w białej koszuli i w masce na twarzy, a obok dwa biuściaste rudzielce w koszulkach „kobieta nie krzyczy, kobieta inspiruje”… Oj stanęłabym w kolejce po autograf…
PolubieniePolubienie
zgłaszasz się jako rudzielec?;)
PolubieniePolubienie
A co tam, dla takiej promocji gotowa jestem trzasnąć się w końcu na rudo, bo od dawna chodzi mi to po głowie, ale jakiś brakuje odwagi 🙂 Przynajmniej byłby dobry pretekst 😉
PolubieniePolubienie
A tam łysy kurdupel z brzuszkiem ;P
PolubieniePolubienie
Ja tez tu z angory 🙂
PolubieniePolubienie
faktycznie fart- ja też z Angory.
PolubieniePolubienie
By złamać ten Angorowy zaciąg to ja tutaj jeszcze z czasów starego bloga 😛
PolubieniePolubienie
Lubię to!
PolubieniePolubienie
Ja też
PolubieniePolubienie
Tzn. ja też z czasów starego bloga
PolubieniePolubienie
Krąży po sieci bardzo fajny artykuł o Generacji Y. Problem tkwi w tym, że wszyscy myślą, że sukces im się należy. Są wyjątkowi, utalentowani i świat stoi przed nimi otworem. W dodatku jesteśmy wręcz zalewani informacjami o ludziach, którzy wchodzą na szyt i wydaje nam się, że wszystko jest w zasięgu ręki. Otóż nie jest. Ludzie sukcesu, to, w porywach, kilka procent społeczeństwa. Osiągają go fartem i (nie zawsze) ciężką pracą. Reszta to mrówki.
PolubieniePolubienie
Sukces nie przychodzi sam z siebie od razu, nie ma co się poddawać i ustawać w dążeniu do realizacji swoich celów 🙂
PolubieniePolubienie
Uczę pisarzy i wydawców, jak promować książki w mediach – media relations to wciąż najskuteczniejsza metoda promocji książek – jest wiarygodna, o dużym zasięgu i bezpłatna – same zalety. Wady – sporo pracy, ale się opłaca 🙂
PolubieniePolubienie
Napisałem, nie wydałem, mimo że blog ma wzięcie
PolubieniePolubienie
Ja staruch. Zadna Angora, zadne nic. Stare teksty blogowe na ktore wpadlismy wraz z mezem budujac dopiero nasze „super zycie”. Super zycie jak to realia mówią – super jest tylko na papierze, ale Twoja ksiazke zakupic nam sie udalo. Sztuk nawet dwie. I po latach dwoch przerwy w obcowaniu z Toba na nowo chetnie wlepia patrzaly w teksty i nadziwic sie nie moge ze takie na jedno kopyto a dalej potrafią brać za ryj.
PolubieniePolubienie