JO stał w kolejce bo strasznie zachciało mu się śledzi. W oleju. Z cebulką . Stał przy lokalnym samochodzie zajmującym się dystrybucją ryb, bo marketami się brzydził.
Sobota była, liście leciały z drzew, spadały powoli, miał czas, żeby uchylać się przed ciosami lotniczego ataku.
„Wczoraj szedłem po Warszawie, gołąb nasrał mi na głowę, ja, ja dlaczego znowu ja, Warszawa dwa miliony mieszkańców ma” – zanucił sobie radośnie JO w myślach.
Kończył akurat szluga dochodząc do samochodu.
Zażywna kobitka za ladą w wieku 50 lat, o trochę kwadratowej urodzie, rozmawiająca z jakąś kupującą zareagowała:
– Zgasi mi pan to zaraz!
– Dzień dobry. Bo co?
– Bo ryb wędzonych to u mnie pod dostatkiem, nie muszę jeszcze wąchać petów – odpyskowała
– No już już…
Kupująca spojrzała nieprzyjaźnie i zwróciło się do sprzedającej:
– To już pójdę może, ale jak ten halibut będzie, to mi go pani przytrzyma.
„Tia, za ogon i jebnie solidnie w ten siwy łeb” – pomyślał JO złośliwie, patrząc jednocześnie na obie panie bardzo życzliwie.
– Co pan życzy? – zapytała sprzedająca.
– Śledzia z cebulą.
– Ile?
– Duży pojemnik.
Nakładając porcję, sprzedawczyni zwróciła się w kierunku JO:
– W sumie dobrze, że pan się zjawił, bo już miałam dość – wyznała.
– A dlaczego? – zaciekawił się JO.
– Przychodzą ludzie ze swoimi problemami, tu słucham, tam słucham, i to gdzieś w środku zostaje, wie pan?
– Myślałem, że takie rzeczy to u fryzjera bardziej?
– Co u fryzjera?
– Że z problemami, to ludzie zwierzają się fryzjerowi.
– Ach proszę pana, jak ja jestem u fryzjera, to mam pół godziny dla siebie, kładę się na fotel, zamykam oczy i fryzjer wie co mam robić. A tutaj ludzie mi cały czas za przeproszeniem za uszami pierdolą.
– W sumie racja – pokiwał głową JO. – Nic tak w pracy nie przeszkadza jak klienci.
Sprzedawczyni również pokiwała ze zrozumieniem.
– 17,60 – powiedziała.
JO odruchowo sięgnął do kieszeni płaszcza i wyciągnął portfel i paczkę fajek.
– No chyba nie będzie pan palił tutaj? Wie pan jak ja rzuciłam?
– No?
– Wzięłam taką kartkę, napisałam tam Triumf i zorganizowałam świnkę skarbonkę. Po czym, za każdym razem kiedy chciało mi się palić, do świnki wrzucałam dychę.
JO patrzył i czekał na puentę.
– I wie pan co?
– ?
– Po trzech tygodniach świnię opróżniłam, poszłam i kupiłam sobie najdroższy biustonosz jaki mieli. I w ten sposób kupiłam ich już piętnaście.
– Sprytnie.
– Mąż do mnie mówi po co ci tyle staników? – kontynuowała sprzedawczyni.
– No właśnie po co?
– Bo mnie stać było! Ot co! A kasa i tak poszłaby z dymem.
– Wie pani co, my tu tak o dymie… – zaczął JO.
– Tu się nie pali – powiedziała sprzedawczyni twardo.
– Nie no, spokojnie, pani da mi jeszcze sztukę tej makreli wędzonej. Pod zimną wódkę i fajka wieczorem będzie jak znalazł.
unsplash.com
Noooo śledzik to jest impereza
PolubieniePolubienie
pisz dalej, genialnie sie to czyta. kupilem ksiazke, ale jest w drodze 😉
PolubieniePolubienie
Do wódeczki podchodzę po rosyjsku: wędzona słonina z przyprawami i ogóreczek.
PolubieniePolubienie
Papierosów nie palę, śledzia aktualnie spożywać mi nie wolno, wódeczki też raczej nie… dobrze, że choć seks i cygara zostały 😉
PolubieniePolubienie
Taki śledź to się dopiero obsłucha, sporo więcej niż fryzjer. Nie na jednym stole już był. I tak u cioci na imieninach o polityce, na imprezach firmowych o szefach mizoginach, na rautach, bankietach o dziwkach, narkotykach, koszulkach Polo i jachtach. Ciekawe czy w przeliczeniu na kilogramy kosztuje więcej niż psycholog? Powinien.
PolubieniePolubienie