Auto

– To już wiem dlaczego zarąbali mojemu sąsiadowi z bloku przednie reflektory z Porsche Cayenne – powiedziałem.

– A kiedy ukradli? – zapytał JO

– Dwa miesiące temu. W nocy z garażu podziemnego. Rano się zdziwił bo mu samochód wyglądał jak żaba z wydłubanymi gałami. 8 tysięcy w plecy.

– Pewnie ochrona. Jak się u mnie ekipa zmieniała to mi rower zajebali, skurwysyny. I po co to komu?

– Do hodowli marihuany.

– Rower???- zdziwił się JO.

– Dynamo, kurwa. Reflektory baranie. Dobrze świecą bo jasno,  zużywają mało energii i cholernie łatwo je wyjąć za samochodu. Na domowej plantacji jak znalazł.

– Może to i słuszna kara za jeżdżenie Cayenne – pokiwał głową JO.

– A co ci się w Cayenne nie podoba?

– Właściciele. Same chamskie ryje w samochodach służbowych z kratką. Zaprawdę powiadam ci, po marce auta którą jeździsz jestem w stanie ustalić osobowość, charakter i sposób spięcia pośladków.

– BMW? – strzeliłem.

– Mentalny dres, który nawet w M3 parkuje w niedozwolonym miejscu zagradzając innym drogę – wypalił Jo.

– Audi?

– Od A6 – prezes. Niżej aspirujący w krawatach albo garsonkach z pasją do wyprzedzania na trzeciego.

– Skoda?

– Ciecie w kapeluszach po 50 tce.- wzruszył ramionami JO. – Nie mógłbym nigdy tym jeździć. Po prostu bym się wstydził i turlał. Zresztą o czym ty mówisz, Marian jeździ Skodą.

– I ma 200 koni. To chyba więcej niż ty. Mazda?

– Intelektualiści ceniący dobrą markę i mogący sobie pozwolić na przyzwoite auto – wybrnął JO.

– Ja bym powiedział że to ulubiona marka księgowych w firmach średniej wielkości ale co ja się znam. Volvo?

– Dentyści i hipsterzy z kasą.

– Alfa Romeo?

– Blondynki, brunetki i rude – zawsze w pończochach, zawsze koło 30 tki.

– Ciekawe. Alfą jeździ mój kumpel sędzia. Jest łysy, gruby i po rozwodzie.  Subaru?

– To samo co Mazda. Jak ktoś jeździ Mazdą albo Subaru jest zazwyczaj w porządku. No dodałbym to do tego jeszcze Land Rovera i Range Rovera.

– Samochód nie jest ważny.

– Aha – mruknął z powątpiewaniem JO.

– Nie ma dla mnie większego znaczenia czym jeżdżę – wzruszyłem ramionami. – Stary żyjemy w kraju w którym klasa średnia nie jest w stanie kupić auta za 20 tys. dolarów. To o czym my mówimy?

– No. I właśnie z tego egalitaryzmu masz ksenony w samochodzie.

– Ksenony mam bo nocą jak jeżdżę to jestem ślepy.

– A to stereo z pierdyliardem głośników?

– A to na korki.

Dopalacze 3

Klientka JO Joanna nie była nigdy piękną kobietą.  Owszem była w miarę szczupła.  Miała nawet jakieś cycki, które dzięki stosowaniu push upa i umiejętnym dekoltom przerobiła w swoją największą zaletę.

Ale prawda brzmiał również, tak, że miała za duży nos. Za mało wystające kości policzkowe. Nogi były proste ale uda stanowczo zbyt grube. Oczy ładne ale skryte przez okulary. Powiedzmy szczerze: była doskonale przeciętna i wiedziała o tym. Kiedy miała dobry dzień, była u fryzjera, solidnie się wyspała i wymalowała, założyła krótka kieckę i pokazała cycki była na 6 i pół w skali dziesięciostopniowej.

Swoje braki nadrabiała dużą znajomością literatury ze szczególnym nastawieniem na Michela Houellebecqa (była fanką)  i dość liberalnym podejściem do seksu. Ok., była czasem łatwa. I z całym szacunkiem ale istniało niewiele kobiet w tym mieście, które potrafiłyby jej dorównać w robieniu loda. Swoim językiem, podniebieniem, gardłem, obiema rękami i  wargami sprawiała że faceci nie tyle widzieli w trakcie światło w tunelu co cytując klasyków miotacz ognia.

Aby dojść do tych zalet należało się z Joanną jednak co najmniej raz umówić, postawić jej kolację albo zabrać do kina i zdecydowanie położyć rękę na udzie albo tyłku. Tych, którzy tego nie potrafili skreślała od razu.

Dziś jednak była uprana w kopro-mundur w którym miała tyle wdzięku co Terminator. Spała cztery i pół godziny przez co pod oczami mimo wyraźnych starań miała pandę. Czuła się równie atrakcyjnie co na studniówce, gdzie przyszła sama i impreza byłaby właściwie stracona gdyby nie to że alkohol lał się tam pod stołem strumieniami.

– Cześć skarbie – powiedział JO i zaprosił ją gestem do środka. – Jeszcze chwilka, już idziemy na rozmowę, tylko akta pozbieram.

Na jej widok był czerwony jak burak, pocił się też jak szczur. Joanna przysięgłaby że w spodniach miał całkiem sporą erekcję co zdziwiło ją niepomiernie bo nie znała JO od tej strony. Mówiąc szczerze zastanawiała się kiedyś czy on jeszcze w ogóle może.

Ale taka gotowość? Hmm – to wyglądało jak komplement.

Joanna wyprostowała się na ten widok nagle a na ustach pojawił się jej uśmiech pełen satysfakcji.

Wypięła cycki do przodu, jej  chód nabrał nagle lekkości, zakręciła nawet powabnie tyłkiem. W pokoju był drugi facet z wyglądu nieco podobny do Jasona Stathama z „Przekrętu”. Ten też był czerwony a na jej widok zrobił się wręcz wiśniowy.

Marian z przerażeniem stwierdził, że będąca do tej pory w półzwisie pała zaczyna się podnosić.  W międzyczasie JO dokonał prezentacji, Marian bił się z myślami, zmuszając siłą umysłu swoją faję do przejścia w „Stand by”.

Trudno, będzie kombinował.

Podniósł sczerwieniałą gębę, popatrzył na Joannę i niechętnie poderwał tyłek z krzesła.

Joanna miała oczy jak spodki. Facet, który właśnie się jej ukłonił miał w kieszeni albo parasolkę albo ewidentnie też ucieszył się na jej widok. Na dodatek mamrotał coś pod nosem niewyraźnie. – Wstydliwy – pomyślała i nawet trochę się rozczuliła.

Marian zafrasowany swoim potężniejącym problemem klapnął za biurkiem. W Joannie tymczasem obudziła się femme fatale. Przypadkowy przechodzień przysiągłby że włosy nagle nabrały jej blasku, przygryzione seksownie usta czerwieni, uda wydały się stworzone do seksu a jej tajemniczy uśmiech zapowiadał seksualną jazdę do krainy dzikich.

JO mówił coś o fakturach, dalej czerwony, Joanna zaś niby mimochodem siedziała na biurku, pokazywała rozcięcie w spódnicy i bawiła się okularami.

Teraz wyglądała na co najmniej 8.

Dopalacze 2

– No daj – zaskomlał Marian.

– Mało zostało, poza tym brukiew jesteś, nie dostaniesz – prychnął JO.

– Jakie mało? Masz jeszcze przynajmniej z pół litra!

JO patrzył litościwie:

– I to jest według ciebie dużo?

– A pól litra wódki to dla ciebie dużo? – zapytał Marian.

– A pół litra piwa? – zripostował JO i spojrzał bykiem.

– Dasz, dasz. Masz dobre serce.

– I ty prosisz mnie – wskazał palcem na siebie – Ty, mnie – pokiwał palcem pokazując siebie i Mariana – Najpierw kpisz a teraz chciałbyś…

– No chciałbym.

– Nie masz wstydu, honoru i godności. Za grosz.

– Nie mam – zgodził się z Marian szczerząc zęby.

Gruby westchnął i sięgnął po literatkę.

– Czekaj.

– Co znowu?

– Masz jeszcze tej guarany przy sobie?

– Mam.

– Dosyp – poprosił Marian.

– Po co?

– Bo na mnie na pewno taka ilość nie podziała.

– Jesteś chudszy.

– Ale odporniejszy – zauważył Marian bystro.

– Żebyś nie przedobrzył, to jak z dosalaniem jajecznicy. W pewnym momencie okazuje się, że możesz ją wyrzucić tylko do kosza – ostrzegł JO.

– Nie pierdol – wyszczerzył zęby Marian.

JO ponownie westchnął i sięgnął do teczki wyciągając torebkę z mieloną guaraną.

Sypnął łyżkę.

Marian ziewnął: – Więcej.

– Kurwa, sobie dosypałem trzy, teraz czwartą. Bebechy ci wywróci na drugą stronę.Traktuje cię jak przygłupiego kuzyna ze strony siostry mojej matki. Czyli lubię, uważam, że jesteś idiotą, ale w końcu rodziny się nie wybiera.

– Nie bądź żyła, posyp jeszcze – ziewnął Marian.

„Chuj ci w dupę, ostrzegałem”, pomyślał JO. Dosypał jeszcze dwie czubate łyżki. „Gorzkie, niedobre, a żeby mu odbyt spaliło”.

Marian uśmiechając się pod nosem zamieszał w literatce, i dziabnął setę. Oblizał się.

– Dobre, słodko-gorzkie, jeszcze!

JO polał na drugą nóżkę i zaczął się zastanawiać czy Marian zaraz nie padnie usieczon.

Marian siedział. Jego serce do tej pory bijące powoli,, nagle przypomniało sobie do czego służy. Zaczęło pompować krew jak szalone. Tadam, tadam, tadam, krew zaczęła huczeć w uszach Mariana. Ciało zaczęło się rozgrzewać. Poczuł potężną falę gorąca rozchodzącą się od żołądka we wszystkich kierunkach. Chwilę później poczuł pot pod pachami i w okolicach odbytu. Jedno mu nie grało. Że czuł się ożywiony to rozumiał. Ale zaczynał czuć dziwne stężenie w rozporku.

Jego Helmut, jego jedyna ponad 20 centymetrowa duma budził się do życia. I to jak się budził!

CDN

Dopalacze

– Ty gruby, co ty tak latasz? – Marian wybałuszył oczy na JO, który wykazywał podejrzaną nadaktywność.

Był tu, za chwilę gdzie indziej, grzebał w aktach, wrzeszczał do telefonu. Rumiane zazwyczaj policzki teraz tryskały zdrową, przaśną, intensywną, wiejską czerwienią zbliżając się kolorem do świeżo przekrojonego buraka. Krople potu perliły się na czole.

Pytanie było jedno. Co przedawkował? Red Bull? Kawa? Magnez? A może…

– O co ci chodzi? – błyszczące oczy wierciły Mariana na wylot.

– Nic, nic – Marian zdecydował, że trzeba zbadać teren – Dziabnąłeś coś może? Przecież zaraz klient ma do ciebie przyjść. Seteczka? Dwie? Chuchnij!!!

– Spierdalaj ciulu – szczeknął JO. – Nic nie dziabałem! Odwal się! I nie klient tylko Aśka!

JO aktualnie był na etapie szukania wuzetek czyli dokumentów wydań towarów nazewnątrz i zamówień do jakichś faktur.

– No nie wyglądasz normalnie. Kręci cię, jak chwilę po zeżarciu sześciu bigmaków z czterema sznikersami –  zatroszczył się Marian. – Znam to, byłam tam, za 10 minut będziesz miał energetyczny zjazd. No chyba, że dołożysz do tego litra coli. Najlepiej light.

Krzysztof zaciekawiony co się wyprawia, jak surykatka podniósł łeb, węsząc rozróbkę. Ocenił pospiesznie sytuację, niespiesznie schylił się i wlazł pod biurko.

Jak się okazało słusznie, bo JO niesiony kosmiczną energią podskoczył do Mariana, objął wielką łapą jego szyję i przydusił. Marianowi oczy wyszły z orbit, obaj się zatoczyli i wpadli na biurko Krzysztofa.

– Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz! – ryknął JO.

– Ej, uważaj matole, mój Digel!! – Marian zaczął się miotać.

– Przyciągnę cię do pały, obciągniesz elegancko, to spożytkuję mój nadmiar energii – zarechotał JO, po czym puścił Mariana i odskoczył jak łania skacząc na dwóch nogach.

– Wariat – Marian poprawił gajer – Guzik byś mi urwał cymbale!

– Moje homoseksualne skłonności dały o sobie znać… – JO patrzył z rozmarzeniem na Mariana.

– Eeee…

– Poczułem do ciebie mięte… – wyciągnął długi język i zamiótł nim w lewo i prawo. – Widziałeś Krzysiu ten tyłeczek?

– Yyyy… Marian się zaciukał.

JO uznając dyskusję za zakończoną zaczął się kręcić dalej. Realizował chyba z 5 tematów naraz. Był niezmordowany. Jakby zaraz miała nastąpić apokalipsa. Co jakiś czas podchodził przy tym do szklanki i dolewał sobie dziwnego krwistoczerwonego płynu.

Marian patrzył spode łba obserwując. W końcu nie wytrzymał.

– Co tam masz? – zapytał JO.

– Soczek – wyznał niewinnie JO.

– A skąd masz kochasiu ten soczek? – wiercił Marian.

– Żona mi zrobiła.

– I co tam wsadziła?

– Normalnie. Jabłko, burak, imbir, seler naciowy, trochę aloesu.

– To nie rozumiem.

– A ja dosypałem trochę testosteronu i guarany, tak dla zdrowotności. Kupiłem w sklepie dla kulturystów.

Marian z Krzysztofem popatrzyli na JO i zaczęli się ryczeć ze śmiechu.

– No o co wam chodzi? Ja wam do kubków nie zaglądam nie? – popatrzył wyniośle.

– A dasz spróbować?

CDN

Urlop

Czasami mężczyzna musi coś zrobić dla siebie. JO był prawie dobrym mężem. Nie pił za dużo i za mało też nie. Nie zdradzał. Przynosił kasę do domu. Żonę kochał. Pracował ale się nie przemęczał, bo w pewnym wieku ważniejsze w kopro jest doświadczenie a nie zapał.

A kiedy już go chuj strzelał od tej poprawności politycznej jechał na wieś.

Na szlaku towarzyszyła mu piękna złota polska jesień, roboty drogowe i pełno pizd w drogich autach, których nie potrafiły używać. JO włączył AC/DC Back in Black. Jeśli ktoś by go spytał najgenialniejsza płytę hard rockową w historii i przycisnął pedał gazu. Mazda zamruczała i przyspieszyła. 185 koni pokiwało z uznaniem głowami.  100 km od Warszawy śmignął w 50 minut. Rozwijałby prędkości jak Kurski do Brukseli ale bał się o zawieszenie.

Ostrożnie podjechał pod bramę wjazdową, licząc się z tym, że może go wchłonąć dziura piekielna w postaci wiecznie remontowanego garażu, aktualnie zresztą przerobionego na bimbrownię. Omiótł wzrokiem drzewa, chałupę, trawnik. Orzech jeszcze miał liście, dwie jarzębiny już nie. Ojciec jak rok wcześniej napędzany niechęcią do wielokrotnego sprzątania liści widać oskubał drzewka jak rok wcześniej.

Zarechotał w myśli.  Otworzył furtkę, obszedł dom i przylepiony do ściany zapuścił żurawia na garaż. Dziwne. Piekło miało wygaszone palenisko, zamarzło.  Było zamknięte (?!). Od kiedy to piekło nieczynne?? Żeby ojciec dobrowolnie z własnej woli zamknął bimbrownię? Skandal.

Przekroczył na razie nosem linię drzwi do domu. Chciał zapukać ale matka wcześniej otworzyła drzwi.

– Gruby!! – krzyknęła.

– Ojciec znowu skalpy jarzębinom zdjął? – zapytał JO>

– No. Dzisiaj unikaj starego jak ognia – przestrzegła.

– A co?

– Pędzili wczoraj z bliźniakiem na zimę resztki zacieru i spili się jak bele.

JO posmutniał, tak bez niego? Pieprzeni alkoholicy!!

– Nie wiedzieli, że przyjeżdżasz…

– Mówiłem ci przecież! – zaprotestował JO.

– MI mówiłeś, nie im – podniosła palec wskazujący matka JO – Znowu  byście się schlali. Popatrz zresztą na nich, ojciec pokaże się dzisiaj czasem, żeby kompotu się napić. Cisza, spokój… No chodź, chodź, coś zjesz.

– Eeeee mama, na diecie jestem.

–  Tam dieta. Facet musi mieć siłę. Chodź, zjesz ziemniaków z zsiadłym mlekiem i koperkiem, a później mi pomożesz.

– Jaaaaaa????????

– Jabłka będziesz zbierać. Co się krzywisz? Później skosisz trawnik, w piecu napalisz i drzewa narąbiesz. Za darmo u mnie się nie je.

– Pffff…. – sapnął JO – Ten bęcwał w sensie bliźniak nie może?

– To bierz go i razem do roboty, ciebie prędzej posłucha niż mnie.

Bliźniaka po podwójnej dokładce ziemniaków znalazł podwórko dalej, u wujaszka.

– Cześć brat.

– Cześć – bliźniak wyglądał na skacowanego i zaskoczonego.  – A ty tu co?

– Zwiedzam.

– Sam?

– Sam.

Bliźniak momentalnie wyzdrowiał.

– Ciachniesz setę?

– Nichuja, mamy robotę.

– Co znowu?

– Jabłka, trawnik, piec.

– Przestań, zrobi się – bliźniak lekceważąco.

– Jak ciachnę setę to nic się nie zrobi.

– To miasto zaczęło cię zmiękczać – zauważył brat. – Chodź, idziemy – zakomenderował.

JO powlókł się za bliźniakiem. Zeszli do piwnicy, gdzie bliźniak w 5 minut rozpalił pod piecem.

Z-nie-wiadomo-kąd wyczarował nagle dwie plastikowe skrzynki na jabłka, które upchnął, mimo protestów do auta JO.

– Czy ja mam tutaj napisane ciężarówka? – burknął.

– Jedź – odpyszczył brat. – Samochód do jazdy służy a nie do ozdoby. Do grobu go zabierzesz? Poza tym to obraza Boska, dać 150 tysięcy za samochód. On za złota jest czy co???

– Gdzie jedziemy?

– Do sadu.

20 minut później mieli opędzoną sprawę jabłek.

Po powrocie bliźniak wyciągnął kosiarkę z garażu i w jakieś 15 minut opierdolił trawnik.

Kiedy kończyli Jo poczuł niezwykle miły jego nozdrzom zapach kiełbasy z rusztu.

– Nooooo – mruknął ojciec z zadowoleniem widząc JO wchodzącego do garażu.

Nim się obejrzał siedział z pierwszą setą bimbru, w kolejce czekał już karniak, a na talerzu czekało na niego pętko kiełbasy z musztardą sarepską i papryką marynowaną.

Trochę czuł się jak zając patrzący w lufę fuzji. Ale po chwili ten zając stwierdził, że rzuci wyzwanie myśliwym i ich porozpierdala.

–  Mógłbym tak żyć na co dzień – pomyślał.