Krzysztof nienawidził gołębi. Wróć. Krzysztof nienawidził PIERDOLONYCH gołębi. Żeby nie było: tak przeciwko ptakom jako takim nic nie miał. Wróble lubił. I kury. U babci na wsi kiedy był mały nawet obserwował gołębie z zainteresowaniem. Co prawda lał na nie wodą ze strzykawki ale nie czuł nienawiści.
Za to od kiedy przeprowadził się na Pragę….
Pewnego wiosennego dnia Krzysztof obudził się rano i…? Usłyszał gruchanie gołębia. Była piąta rano. – Ale fajnie gołąbek sobie grucha, zupełnie jak na wsi, słodko, przyjemnie – pomyślał z rozczuleniem. Powiercił się chwilę po łóżku ale nie mógł już zasnąć więc pooglądał sobie przez okno słoneczko i z bananem na twarzy zrobił śniadanie. W pracy był godzinę wcześniej niż zwykle, ba zdołał nawet nieco zmniejszyć stertę teczek, która leżała na biurku.
Padł wieczorem do łóżka niczym zabity. Obudziło go: gru! GRU!
No fajnie grucha – pomyślał.
Nawet nie silił się na ponowne zasypianie. Od razu wiedział, że nic z tego nie będzie. Tego dnia był piątek więc wyszli z kolegami z pracy aby elegancko spędzić wolny wieczór. Wypił niewiele, cztery piwa, złożył po powrocie ubrania w kostkę. Obudził się przed piątą. Na kacu.
Wyszedł na balkon. Gołąb spojrzał na niego i powiedział: GRU! Po czym przekrzywił głowę. Krzysztof się skrzywił.
W poniedziałek z niewyspania trzęsły mu się ręce. O 5.15 wyszedł na balkon i wrzasnął do gołębia: ja pierdolę! Wypad szmaciarzu!!!!
Gołąb nie zareagował. Przepraszam, powiedział GRU!! Wkurwiony Krzysztof szturchnął w jego kierunku kijem od szczotki. Gołąb majestatycznie przedefilował kawałek dalej.
Tego dnia Krzysztof w pracy nie napisał ani jednego pisma, nie otworzył też ani jeden z teczki z aktami. Kupił za to na allegro sztucznego kruka na balkon. Nic wielkiego, tania chińszczyzna, plastikowy, miał stać jak chuj i płoszyć pigeonsy.
Zapłacił za kuriera.
Dwa dni później Krzysztof otworzył paczkę, zamontował kruka na poręczy balkonu. Nawet imię mu nadał – franek kimono. Pięć minut po wystawieniu kruka na balkon zaatakowały go wrony. Latały jak głupie i usiłowały go strącić.
Wkurwiony Krzysztof odkręcił franka i pomyślał: ech. żeby szmaty takie aktywne były rano, jak gołębie napierdalają. Nawet gotów byłbym im jakiś wikt zapewniać
W pracy kiedy opowiedział swoją historię , Czarny spadł z krzesła ze śmiechu następnie stwierdził, że gołębie kilerów wynajęły, żeby pogoniły franka.
Jak zwykle bydlak bez serca.
Krzysztof znów wszedł na allegro. Tym razem postanowił się nie pierdolić. Nie żaden kruk – stwierdził. Trzeba zainwestować w coś większego. SOKÓŁ. Sztuczny sokół, tak to jest to. A jak się sprawdzi – kombinował na gorąco – to kupię ORŁA.
Sokół dotarł po dwóch dniach. Aczkolwiek Krzysztof stwierdził, że niepotrzebnie wywalił pieniądze na kuriera bo i tak nie miał czasu go zamontować. W robocie przyjebali mu taki dirty dancing, że nie był w stanie porządnie się wysrać a do domu wracał regularnie koło 22.
We wtorek kiedy sraczka w kopro zmniejszyła się nieco Krzysztof postanowił: to jest ten dzień. Dziś, tak dziś zamontuję sokoła.
Podchodzi pod blok. Widzi? Skurwysyn gołąb leci. Wzrok mu już automatycznie poleciał za nim.
Leci bydlę na jeden z balkonów i…
Kurwa Krzysztof oczom nie wierzył.
Na balkonie były wywieszone 4 (słownie: cztery) sztuczne kruki. Dwa na poręczy (obok jednego jebany gołąb z gracją wylądował), dwa wisiały na ścianie.
Skurwiel nic sobie z nich nie robił, zero strachu i obaw.
Krzysztof wrócił do domu i wyrzucił sokoła do śmietnika.