Męska dziwka

Jarek był dziwkarzem. Był też wysokim przystojnym brunetem z przerwą między dwiema jedynkami. Kobiety dzieliły się na trzy rodzaje: były takie, które przerwa pociągała, były takie które uważały, że jest obrzydliwa i były takie, które nie zwracały uwagi na jego żeby nie mogąc oderwać oczu od jego rozporka (Jarek o czym wiedziało niewiele osób wychodząc z domu wpychał tam zwiniętą parę skarpet).

Z Joanna związał się siedem lat temu.

Powiedzmy sobie szczerze nie była zbyt atrakcyjna. Przysadzista, łatwiej ją było w sumie przeskoczyć niż obejść. Jarka pociągały jednak w niej nie rubensowskie kształty ale pieniądze. A tych Joanna miała naprawdę sporo. Raz – nieźle sobie radziła w interesach, dwa – jej rodzice zostawili jej naprawdę spory spadek.

Dwa razy w miesiącu – w czwartek, zawsze to był czwartek koło 19 posuwał ją pod prysznicem.

Piątki miał zajęte. A poza tym? A poza tym miał ją głęboko w dupie. Zdradzał ją nieustannie z laskami o różowych tipsach i płaskich brzuchach.

Wstawał koło 10. Gosposia przynosiła mu świeżo zaparzoną kawę z sojowym mlekiem (tak jak lubił) i jeszcze ciepłe bułki. Pił, jadł, szedł na siłownię, później na masaż a jeszcze później szedł w ludzkie słabości czyli jechał do jednej z lasek, która aktualnie czochrał po plecach.

Wieczorem zaś szedł do klubu aby zapomnieć.

Kilka miesięcy temu Joanna powiedziała dość i zażądała aby wziął swoje graty i się wyprowadził. Wziął komplet swoich różowych bokserek Versacego, komplet swoich okularów Ray Bana, swojego Volvo cabrio, którego mu kupiła na piątą rocznicę ślubu i spierdalał.

Jarek przełknął ślinę, zastanowił się moment jak będzie wyglądać jego życie bez gosposi, masażu, porannej kawy oraz siłowni w najlepszym warszawskim klubie (Holmes Place w warszawskim hotelu Hilton – można ocierać się o te same sprzęty, których dotykała Gwen Stefani a nawet posadzić tyłek na tej samej ławeczce, której używał Marcin Dorociński a później usiąść w kawiarni i otworzyć Mac Booka pro z retiną).

Przemyślał to wszystko, po czym padł na kolana i poprosił Joannę o wybaczenie i ostatnią szansę.

I nastąpił cud.

Przez trzy miesiące stukał ją rano i wieczorem z zamiłowaniem pracowitego dzięcioła, a czasami nawet i dwa razy pod rząd bez wyjmowania. Po prostu zaciskał zęby. Kwiaty? Kosz co drugi dzień. Przybił wszystkie półki o których Joanna przypominała mu ciągle czyli co pół roku.

Wysprzątał piwnicę, zawiózł dwa razy jej samochód do ręcznej myjni (czekał na jego odbiór w kawiarni i nawet na wszelki wypadek nie obciął balonów pewnej nisko osadzonej blondyny, która siedziała stolik dalej i zachęcająco się nad nim pochylała – stanik był czerwony i koronkowy) zaczął nawet zanosić jej sukienki do pralni chemicznej.

Po trzech miesiącach Joanna stwierdziła, że Jarek się zmienił i od teraz, a nawet OD TERAZ będzie dobrym mężem.

—-

A tak w ogóle to po raz pierwszy od 18 lat byłem na wyborach.

Nie dlatego, że nie lubię HGW (choć nie lubię).

Nie lubię po prostu jak ktoś traktuje mnie jak dziwkę, którą można kupić kiedy ma się na to ochotę.

6577_d239_500

Rozwiązanie

Było przy tym trochę marudzenia w waszym wykonaniu. Źe teksty słabo napisane. Tekst nie musi być dobrze napisany. Musi mieć w sobie emocje. Od tego aby dobrze go napisać jestem ja.

Poza tym zawsze można było podesłać własne historie. Wychodzę z założenia, że należy działać. Czy skończy się to dobrze czy źle? Nie wiadomo. Ale trzeba coś robić a nie tylko marzyć i narzekać.

Tak zrobiłem pisząc Pokolenie Ikea. Pisałem tę książkę z gigantycznymi przerwami przez jakieś siedem lat.Poprawiając w pewnym momencie nieustająco.

Kiedy z 10 wydawnictw powiedziało mi żeby spierdalał, doszedłem do wniosku że nie ma co się kłócić z rzeczywistością i przepisałem ją od nowa. Mogłem dostać w dupę. Ale mi się udało.

Kiedyś wydam ją może w oryginalnej wersji.

Trzeba iść przed siebie i skonfrontować się z rzeczywistością.  Macie się do nędzy nie poddawać. Często ci najlepsi, to właśnie ci najwytrwalsi. Sam potencjał to za mało. Na świecie są miliony z potencjałem. Nikt ich nie odkryje, jeśli sami sobie w tym nie pomogą. Więc jeśli piszesz, malujesz, pierdzisz, robisz zdjęcia – zrób coś z tym na poważnie. To mówiłem ja Paulo Coejlo.

A teraz kończąc z łzawą atmosferą- dziękuję wszystkim, którzy podesłali mi kawałki swojego życia. Nawet jeśli były to wytwory waszych fantazji – mówią o tym jacy jesteście i czego pragniecie. Wzbogaciło mnie to.

Wybrałem trzy z tego co mi podesłaliście, wy jeden.

A oto końcowa klasyfikacja.

Kobiety są złe

855 głosów na nie

319 na tak

95 osób nacisnęło przycisk like

„Nastał dzień, w którym wybił rok naszego związku, a my już razem mieszkaliśmy równiez w dwupokojowym (ważny szczegół). Jakoś specjalnie nam to nie wychodziło. Spróbuj być z kucharzem… to prawie tak jak być z Charlie Sheenem. Właśnie wtedy w odwiedziny przyjechała moja stara przyjacióła z Pyrlandii ze swoim facetem. Ugościliśmy ich jak przystało na gospodarzy warszawskiego zadupia (czyt. Woli). Jak wyżej wspomniałam typ miał to do siebie, że jak popije to idzie spać. Ja zawsze mogłam dużo wypić i nawet być w pełni władz umysłowych co zabawniejsze. Wpadliśmy więc na pomysł z serii “Life fast, die young” i urządziliśmy sobie trójkąt nie z tej ziemii. Mój facet śpi za ścianą, a ja liżę cipkę swojej psiapsióły posuwana przez jej faceta. Dosyć zabawna sytuacja nie sądzisz?:D”

Z życia matki Polki. Z cycem

1079 głosów na tak

182 na nie

604 osób nacisnęło klawisz like

„6.30. Jedną ręką mieszam jajecznicę, a drugą zaparzam sobie kawę. Jeślibym miała trzecią, zdołałabym się jeszcze przy tym uczesać. Gdyby zaś wyrosło mi kilka par, jak bogini Kali, mogłabym jeszcze zrobić makijaż, pozmywać po śniadaniu i podlać niecierpki na balkonie, żeby nie przywiędły, bo wtedy znów mi je wpierdolą przędziorki.

6.40. Dziecko przypomina sobie, że pani od przyrody kazała przynieść na lekcje warzywa, ponieważ mają robić jakąś ekspozycję czy cuś. Niechcący na usta wybiega mi słowo na k…, które w połowie zmieniam na ‘kurrrrczątko’. W panice wkładam sobie do oka szczoteczkę od mascary i przez chwilę myślę, że definitywnie je wydłubałam. Po czym na złamanie karku gnam do piwnicy i znajduję jakąś marchewkę i przywiędłą cebulę. Musi wystarczyć. Najwyżej na następnym zebraniu wysłucham, że córka jest niesystematyczna i nie wykorzystuje swojego potencjału intelektualnego. Jakby ktokolwiek normalny w tym kraju go wykorzystywał.”

Ciapowaty przydupas jakiegoś kierownika

452 głosy na tak

235 głosów na nie

45 osób nacisnęło klawisz like

„-Przepraszam, a jak ON się Pani podoba?

Wróciłam się już lekko zirytowana o co gościowi chodzi, znów zajrzałam przez uchylona szybę.

-Słucham?

-Jak on się Pani podoba? Może być?

Mówiąc to bardzo wyraźnie potrząsnął przyrodzeniem. Jego biedny penis, którego do tej pory nawet nie zauważyłam, chyba był przytrzaśnięty tym rozporkiem, bo aż przybrał kolor dojrzałej śliwki węgierki.

Sama zadziwiłam siebie elokwencją i opanowaniem w tej sytuacji. Z pełną powaga odpowiedziałam:

-Nie bardzo.

-Dlaczego?

-Widziałam większe. – było to w 100% zgodne z prawdą.

Mój prywatny zboczeniem zmieszał się z lekka.

-Dużo większe?

-No sporo.

-Dziękuję.”

Wygrała więc „Matka z cycem”, ze zwyciężczynią kontaktuję się mailowo w celu omówienia warunków nagrody.

Wszystkie panie dodatkowo dostają PI2 jak wyjdzie. Autografy na biustach. Kto nie podesłał niech żałuje.

Zdrówko.

7434_b257

Ciapowaty przydupas jakiegoś kierownika

Wybrałem trzy historie, oto i trzecia. Teraz macie czas do wtorku do godziny 20 aby wybrać tę która trafi do książki.

Wiecie co robić

Ciapowaty przydupas jakiegoś kierownika

„Mając 18 lat pracowałam latem w restauracji przy jednej z głównych dróg tego kraju. Akurat skończyłam zmianę i wracałam sobie żwawym krokiem do domu, chodnikiem przy owej trasie. Było ciepło, wiec ubranie oczywiste – jakaś bluzka i mini. Często z ciekawości i zwykłej próżności przyglądam się kierowcom. Nienawidzę gdy się gapia lub trąbią, a jednocześnie uśmiecham się w duchu, bo najwyraźniej wyglądam całkiem apetycznie. Moja uwagę zwrócił wtedy kierowca, który mijając mnie aż się odwrócił (jechał w tym samym kierunku co ja szłam). To nie zdarza się często.

Chwile później skręcił w boczną drogę, która przecinała mój chodnik, zawrócił i ustawił się z powrotem w wyjeździe na krajówkę. Gdy doszłam do jego srebrnego VW i chciałam go uroczo ominąć uchyliła się szyba:

-Przepraszam!

Zbliżyłam się do okna. Facet. Około czterdziestki. Ciemne włosy, nadgryzione zębem czasu. Zarost. Okulary godne Harrego Pottera. Szary garnitur. skojarzył mi się z ciapowatym przydupasem jakiegoś kierownika.

-Tak?

-W która stronę na Warszawę?

Pierwsza myśl: debil. Właśnie jechał w tym kierunku, a droga jest prosta i gładka jak dziesięciolatka. Ale moje dobre wychowanie każe mi wskazać drogę nawet największym dziwakom.

-Wyjedzie Pan w lewo, potem prosto, za ok 15 km będzie rozjazd, na nim w prawo. Są znaki.

-Dziękuję. – uraczył mnie obrzydliwym uśmiechem.

-Proszę.

Uśmiech nr 5 i już odchodzę w swoja stronę, gdy usłyszałam go znowu:

-Przepraszam, a jak ON się Pani podoba?

Wróciłam się już lekko zirytowana o co gościowi chodzi, znów zajrzałam przez uchylona szybę.

-Słucham?

-Jak on się Pani podoba? Może być?

Mówiąc to bardzo wyraźnie potrząsnął przyrodzeniem. Jego biedny penis, którego do tej pory nawet nie zauważyłam, chyba był przytrzaśnięty tym rozporkiem, bo aż przybrał kolor dojrzałej śliwki węgierki.

Sama zadziwiłam siebie elokwencją i opanowaniem w tej sytuacji. Z pełną powaga odpowiedziałam:

-Nie bardzo.

-Dlaczego?

-Widziałam większe. – było to w 100% zgodne z prawdą.

Mój prywatny zboczeniem zmieszał się z lekka.

-Dużo większe?

-No sporo.

-Dziękuję.

-Proszę.

Pospiesznie oddaliłam się. Gość odjechał. Chyba w stronę uprawnionej Warszawy.

Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę co się właściwie wydarzyło i przyspieszyłam kroku. Potem przez jakiś czas przeżywałam to, chociaż nigdy nie myślałam o sobie jak o ofierze ekshibicjonisty. Byłam wtedy wkurwiona, że tacy popaprańcy chodzą po tym świecie. Jeszcze żeby poleciał klasykiem z płaszczem, a nie takie żenujące zajeżdżanie drogi. I to już jest śmieszne, bo musiał się poczuć strasznie źle, że dziewczyna nawet nie zauważyła jego wątpliwych wdzięków i bez skrępowania wskazała mu drogę.”

0966_3c7a_500

Z życia matki Polki. Z cycem

Notka z wczoraj pobiła kilka rekordów. Oburzenia, komentarzy (najwięcej od jakichś trzech miesięcy), statystyk (koło 10 tys. odsłon) a ankieta tam zamieszczona stała się najpopularniejszą na tym blogu. Jedziemy dalej. Oto kandydatka numer dwa.

Nie mam zielonego pojęcia jak ten tekst wsadzić do książki. Ale mi się podoba, bo śmiałem się w trakcie czytania.

Ogłoszenie dla grammar nazi – w tym przypadku przecinki powinny być w odpowiednim miejscu.

Proszzz.

 Z życia matki Polki. Z cycem

„Przerażającym snem jest życie” napisał onegdaj Marek Aureliusz, co stanowi niezbity dowód, że nawet cesarze miewają przesrane. Ciekawe, jak by zaśpiewał, gdyby choć przez jeden dzień był mną. Prawdopodobnie skreśliłby na jakimś zwoju „kurwa, pomocy!”, zanimby się rzucił na własny miecz.

Zakład?

No to popatrzmy.

6.00. Natrętny dźwięk budzika wyrywa mnie ze słodkiego snu. Rany boskie, jak ja nie cierpię porannego wstawania. Może tak jeszcze minutkę? Eee…lepiej nie. Przysnę i znowu się spóźnię. W dodatku przypominam sobie, że nie wydrukowałam wczoraj sprawdzianu z fonetyki dla trzecich klas i nie spakowałam „Tajemniczego ogrodu” z pracowicie pozaznaczanymi opisami przyrody. Ni ma bata, trza wyłazić z wyra

6.05. Przeglądając się w lustrze w łazience przeżywam wstrząs duchowy. O matko. Dlaczego w wieku dwudziestu lat człowiek jest z rana uroczo potargany, zaś w dziesięć lat później wstaje wymięty jak stary łach i ma wory pod oczami? A zresztą. Trzeba to sobie w końcu powiedzieć otwarcie: lepiej już, kurwa, nie będzie.

6.10. W co by się tu ubrać? Nie za nowocześnie, żeby nie obrażać moralności i niezbyt konserwatywnie, bo mam wystarczająco dużo lat, by nie potrzebować kilku ekstra dołożonych przez uniform w stylu wczesnej Matki Teresy. Czas mi się kurczy, więc na chybił trafił wyciągam z półki koszulkę i dżinsy, które okazują się o dwa rozmiary za duże, bo to model „zimowy”. Kiedy w końcu znajduję mniejsze, jest już szósta dziewiętnaście, więc z włosami jak plantacja rabarbaru, w którą niespodziewanie pierdolnął piorun kulisty, lecę do pokoju córki. Dziecko wykazuje wyraźny wstręt do wstawania, wyrodnej matki i życia – niekoniecznie w tej kolejności. Pomimo sukcesywnie ponawianych próśb jak zwykle nie naszykowało sobie odzienia, więc w pośpiechu wypieprzam mu z szafy połowę zawartości, by znaleźć czyste legginsy na w-f. Odgrażam się przy tym, że po południu samo będzie musiało posprzątać ten bajzel. Nikt w to nie wierzy. Nawet ja.

6.30. Jedną ręką mieszam jajecznicę, a drugą zaparzam sobie kawę. Jeślibym miała trzecią, zdołałabym się jeszcze przy tym uczesać. Gdyby zaś wyrosło mi kilka par, jak bogini Kali, mogłabym jeszcze zrobić makijaż, pozmywać po śniadaniu i podlać niecierpki na balkonie, żeby nie przywiędły, bo wtedy znów mi je wpierdolą przędziorki.

6.40. Dziecko przypomina sobie, że pani od przyrody kazała przynieść na lekcje warzywa, ponieważ mają robić jakąś ekspozycję czy cuś. Niechcący na usta wybiega mi słowo na k…, które w połowie zmieniam na ‘kurrrrczątko’. W panice wkładam sobie do oka szczoteczkę od mascary i przez chwilę myślę, że definitywnie je wydłubałam. Po czym na złamanie karku gnam do piwnicy i znajduję jakąś marchewkę i przywiędłą cebulę. Musi wystarczyć. Najwyżej na następnym zebraniu wysłucham, że córka jest niesystematyczna i nie wykorzystuje swojego potencjału intelektualnego. Jakby ktokolwiek normalny w tym kraju go wykorzystywał.

6.50. Popędzam Nat, która jak zwykle zdążyła zjeść śniadanie tylko do połowy. To nic, w szkole dostanie obiad. W przeciwieństwie do mnie. Na lekcjach będzie burczało mi w brzuchu, co jest idiotycznie żenujące i jak na złość zawsze zdarza się w momentach, gdy panuje martwa cisza.

6.55. Dziecko wychodzi z domu, ale po chwili wraca pędem, bo zapomniało tych cholernych legginsów. Popędzam je wrzaskiem; niemrawo grzebie w stosie ubrań, aż w końcu znajduje legginsy na fotelu, przerzuca sobie przez ramię i wybiega.

7.10. Niestety gimbus już odjechał.

7.15. Klnąc na czym świat stoi, budzę małżonka. Dzięki Bogu to jedna z tych rzadkich chwil, kiedy przebywa w domu. Nie jestem przekonana, czy biedak rozumie coś z mojego ryku, ale sama muszę już pędzić. Samochód mamy jeden, a szkoły są dwie. Dowiezienie na czas nas obu jest niewykonalne. Zostawiam więc małoletni kłopot blondynowi mego życia, z wywalonym ozorem gnam na przystanek i łapię bus do K.

7.55. Przy drzwiach witają mnie chłopcy z IIIb. Gdy padają słowa: „czekaliśmy na panią”, oznacza to, że połowa klasy znów nie odrobiła pracy domowej. Ale nie, przecież oni mają dziś sprawdzian z fone… ja pierdolę, zapomniałam to gówno wydrukować.

7.57. W dupę jeża!!! Na okienku znowu wcisnęli mi zastępstwo, co oznacza, że czeka mnie bite siedem godzin użerania się z przyszłością narodu bez możliwości zjedzenia czegokolwiek. Znaczy, śniadanie będzie. Gdzieś tak po południu

8.00. Dzwonek. Czas udać się do pracy. Na początek – Ia i „Świtezianka”. Jak zawsze słyszę chichoty i szepty komentujące te nieszczęsną dziewicę, która daje mu z kosza i tak dalej. Pozwalam na odrobinę słownych przepychanek między chłopakami i dziewczynami o zasadność kary, jaka spotkała amatora obcych bab. Standard. To miłe dzieciaki, dobrze się z nimi pracuje.

11.15. Przerwa obiadowa. Znaczy, jestem na półmetku. Jak na razie zdołałam się dowiedzieć, że Morsztyn w wierszu „Niestatek” zastosował środek artystyczny zwany amforą, na własne oczy ujrzeć wstrząsającą pisownię słowa „ówaga” i usłyszeć pytanie, co to jest kiła (?! Co, u licha, oni robią na tej biologii??). Teraz dyżur na korytarzu. Nie znoszę robić za Strażnika Teksasu, ale jak mus, to mus. Ktoś musi czuwać, żeby jakiś gamoń nie rozwalił sobie głowy albo nie podpalił szkoły, jarając w kiblu. Interweniuję w sprawie jednej bójki i jednej zbyt zakochanej pary, która obejmuje się namiętnie na środku korytarza. W głębi duszy czuję się jak hipokrytka, bo moje oburzenie jest mniej więcej tak samo naturalne jak cycki Pameli Anderson.

12.20. Dostaję od dyrektorki zjeb za nieoddanie wyników ankiet ewaluacyjnych. Mogłabym się właściwie bronić, bo swoje zrobiłam, czekam tylko na koleżankę, która miała odwalić drugą połowę. Ale swoją godność mam. Nie będzie dyrektor pluł nam w twarz. Głównie dlatego, że jestem wyższa, a głupio się pluje pod górę.

13.20. No, jeszcze tylko kółko teatralne. Kwiat polskiej młodzieży w niedużej, ale sympatycznej grupce wystawia „Anię z Zielonego Wzgórza”. Taki optymistyczny akcent na koniec pracy. Gdybyż wszystkie dzieci były takie, uważałabym, że mam najlepszą fuchę pod słońcem.

15.29. Znowu w domu.

15.30. Jeść! JEŚC, KURWA!!!

15. 31. Rzucam się do lodówki i ułamuję sobie potężny kawał kiełbasy. Kroję pajdę chleba i niczym ruski żołnierz na froncie pochłaniam ten wytworny posiłek kilkoma kłapnięciami szczęk, czekając, aż mi się zagotuje woda na kawę.

15.41. Natalia dostała lufę z religii, bo pokłóciła się z księdzem o „Harry’ego Pottera”. Słuchając relacji, usiłuję zachować poważną minę, chociaż mam ochotę ryczeć ze śmiechu. Dziecko jest wściekłe. W sumie wcale mu się nie dziwię.

15.50. Moje kochanie wspaniałomyślnie proponuje wypad w miasto. Fajnie, znów zostawię w Rossmanie połowę zawartości portfela. Głupoto – imię twe kobieta.

16.30. Kiedy wychodzę z perfumerii, zaczepia mnie jakiś facet. Radzi, bym ogoliła głowę i sprzedała swoje włosy na perukę. Bez namysłu radzę, żeby sam sobie ogolił… I wcale nie mam na myśli głowy.

16.31. Rany, ja to jednak powinnam czasem pomyśleć, zanim coś palnę.

16.34. Tylko zajrzę do księgarni, nic nie będę kupować, przecież mam zapasy czytadeł na następnych pięć lat.

16.45. Oooo, zawsze chciałam mieć takie piękne wydanie „Iliady”. Moje jest stare i paskudne.

17.12. Ja pierdolę, jak udało mi się wydać prawie 300 złotych w niecałą godzinę? No jak?!

17.40. Znowu w domu. Mam depresję spowodowaną całkowitym brakiem umiejętności gospodarowania pieniędzmi.

17.41. Chuj tam z depresją, ta „Iliada” zajebiście wygląda na półce.

18.00. Gotuję żarcie na następny dzień, w międzyczasie sprawdzając test gramatyczny. Dowiaduję się przy tym, że język polski posiada zaimek wymiotny.

19.05. W drodze do łazienki rozdeptuję coś z chrzęstem. Klnę barwnie i soczyście, gdy okazuje się, że to tusz do rzęs. Musiałam go tu rano rzucić, jak szłam po warzywa.

19.30.Kłócę się z dzieckiem o bajzel w pokoju. Kiedy ono nauczyło się tak pyskować? W końcu z miną obrażonej księżniczki zaczyna sprzątać, a mnie wywracają się flaki na widok ubrań byle jak wrzucanych na półki.

19.33. Jestem niewydolna wychowawczo. Zamiast wymusić rzetelną robotę, cichcem ulatniam się do kuchni, żeby sobie poczytać „Pana Lodowego Ogrodu”.

20.20. O żesz kurwa! Na jutro zapowiedziałam Ia sprawdzian z „Krzyżaków”! Decyduję się na desperacki krok i uruchamiam Google. Oczywiście nie znajduję nic, co mogłoby mi się przydać. Klnąc pod nosem, układam pytania w stylu: „W jakich okolicznościach Zbyszko z Bogdańca otrzymał pas rycerski?” Na pewno się uradują. Jak znam życie, przez całość przebrnęły pewnie ze dwie osoby, a reszta ma nadzieję pojechać na streszczeniu. Niedoczekanie wasze, lenie nieczesane!

21.10. Drukuję swoje dzieło, jednym okiem śledząc przy tym przygody Conana Barbarzyńcy, oglądane w telewizji przez ślubnego.

21.12. Hmmm… Całkiem niezły ten superbohater, ładniejszy od Gubernatora Arnolda, który onegdaj wcielał się w woja z Cimmerii… I ten kaloryferek na brzuszku…

21.18. Zaczynam oglądać obojgiem oczu, chociaż film to w sumie kupa na resorach. Wyrywa mi się nawet komentarz na temat cielesnych walorów herosa, po czym natychmiast słyszę: „Jak ci się nie podobam, to sobie wymień na lepszego”. Oj, nie wódź ty mnie na pokuszenie, kochanie.

22.00. Dzwoni Cytryna, moja najlepsza przyjaciółka, by mnie poinformować, że była w solarium i poparzyła sobie biust. Zanim dochodzę do siebie po tej rewelacji, jest już po jedenastej i trzeba się udać na spoczynek. Wszak jutro też jest dzień.

I jak ci teraz, Marku Aureliuszu? Hę?!”

5002_0324

Kobiety są złe

Kilka dni temu poprosiłem: przysyłajcie mi historie z waszego życia, które są śmieszne. Albo wkurwiające. Budzące emocje.  Wybiorę najlepszą i ta osoba jeśli tylko będzie chciała, znajdzie się w mojej nowej książce.

Wybrałem trzy.

Przyszło ich dużo. Więcej niż się spodziewałem. Sporo takich z seksem lesbijskim (myślę, że  jeśli ktoś napisze na ten temat książkę może sprzedawać się jak saga o szarościach, bo macanie między laskami to jak widać nowy trend), trochę opowiadań oraz trochę rzeczy które były już u was na blogach (takie skreślałem od razu), a nawet jedno zdjęcie samochodu.

Szukałem rzeczy które mnie rozbawią albo zdziwią.

Autorzy/ ki tych trzech wybranych przeze mnie dostaną w prezencie „Pokolenie Ikea 2” – jak wyjdzie rzecz jasna. Będą chciały z autografem dostaną z autografem.

Teraz do walki przystępujecie  WY.

Zdecydujecie, która z nich znajdzie się w książce. Głosujecie w sondzie wciskając: „jestem na tak”, albo „jestem na nie”.. Głosować można też wciskając klawisz „like” (będę sumował głosy)

Kto uzyska największe poparcie wygra. Dla niego chwała, sława i historia w książce, którą wygłosi jeden z bohaterów (zwycięzca/zwyciężczyni zadecyduje jak będzie się nazywać postać, która ich kawałek wygłosi – może np.  nazwać ją swoim imieniem i nazwiskiem jeśli będzie chciała).

Dziś leci numer jeden. Podkreslam  kolejność jest przypadkowa. Tytuł jest mój.

1 Kobiety są skurwiałe

„Przedstawię może przykład na to, że kobiety to jednak skurwiałe istoty są , a ich głowy wypełnione są żwirkiem dla kotów. Na swoim przykładzie oczywiście.

Mam 20 lat czyli szczyl bez kręgosłupa moralnego ze mnie letki. Jakiś czas temu umawiałam się z pewnym facetem (28l) kucharzem z Ochoty. (Tak, też jestem z Ochoty:D) Dużo pił, miał dwa metry wzrostu i był dosyć przysadzisty. Inteligentny facet z niego był i chyba jest w dalszym ciągu. W każdym razie drugi miesiąc naszego cudownego, usłanego alkoholem i słabym seksem związku powoli dobiegał końca.

Mieszkał ze swoim młodszym bratem w dwupokojowym mieszkaniu na ostatnim piętrze. Którejś pięknej libacji, (a facet miał to do siebie, że jak się napije to od razu zrzut na wyro) zostałam sam na sam z jego bratem. Mieliśmy dobry kontakt, bawiły mnie jego historie o tym jak dziwki w burdelu na Okęciu próbowały go otruć. Wybiła godzina druga, a może trzecia. Mój ówczesny dwumiesięczny facet zastał mnie w dużym pokoju ujeżdżającą swojego brata. Trochę było mi wstyd ale pomyślałam sobie „Czy to nie jest takie w chuj ludzkie?”.  Młodszy dostał w mordę, a ja usłyszałam tylko żebym już nigdy nie pokazywała mu się na oczy. Wyszliśmy z domu, już było jasno więc poszliśmy na Szczęśliwice wypić kolejne piwo.

Mi już było kompletnie wszystko jedno. Przeleciałam go w tym parku bardziej trzeźwiejsza niż w nocy i chyba nawet byłam z tego dumna. Tydzień później zaczęłam odbierać telefony od starszego z propozycją „naprawienia” tego co tak misternie zniszczyłam. Pomyślałam „Czemu nie?” Już o akcjach z jego rodzicami i niezręcznych sytuacjach nie będę wspominać bo przecież musieli sie dowiedzieć. Tak właśnie zbłądziło 19letnie jeszcze wtedy dziecko.

Nastał dzień, w którym wybił rok naszego związku, a my już razem mieszkaliśmy równiez w dwupokojowym (ważny szczegół). Jakoś specjalnie nam to nie wychodziło. Spróbuj być z kucharzem… to prawie tak jak być z Charlie Sheenem. Właśnie wtedy w odwiedziny przyjechała moja stara przyjacióła z Pyrlandii ze swoim facetem. Ugościliśmy ich jak przystało na gospodarzy warszawskiego zadupia (czyt. Woli). Jak wyżej wspomniałam typ miał to do siebie, że jak popije to idzie spać. Ja zawsze mogłam dużo wypić i nawet być w pełni władz umysłowych co zabawniejsze. Wpadliśmy więc na pomysł z serii „Life fast, die young” i urządziliśmy sobie trójkąt nie z tej ziemii. Mój facet śpi za ścianą, a ja liżę cipkę swojej psiapsióły posuwana przez jej faceta. Dosyć zabawna sytuacja nie sądzisz?:D

Po jakimś czasie już ich zostawiłam samych bo przestało się to wszystko kleić i położyłam się obok swojego „roczniaka”. Rano wszystko mu opowiedziałam. Był zaskoczony ale chyba od razu się z tym pogodził. Nie mógł tylko rano przy śniadaniu spojrzeć uroczej parce z Pyrlandii w oczy. Pożegnaliśmy ich ciepło i tak się skończyła ta historia. Oczywiście związek trwał jeszcze dobre 5 miesięcy ale bez większych ekscesów z mojej strony. Rzuciłam faceta, spakowałam w wielką walize swoje ubrania, książki, kosmetyki, buty (ważyła 47kg) i wyprowadziłam się bez słowa.

To by było na tyle. Cieszę się, że w końcu to z siebie wyrzuciłam bo nigdy nie opowiedziałam nikomu tego w jednym kawałku. To tylko jeden z wielu przykładów na to jak bardzo kobiety potrafią być skurwiałe. Oczywiście nie wszystkie ale taka natura ludzka jest. Może to wrodzony hedonizm? Albo kwestia wychowania? Chuj wie. Usilnie tylko wierzę, że jak się zakocham ten pierwszy raz to będę wierna.”

0899_a3bc