Port lotniczy Okęcie, wczesny wieczór. On – wysoki, opalony, lekko dla efektu podbity „koksem”, taki ryczący czterdziestek. Ona – kryzys wieku średniego, czyli ładna, zgrabna, w wieku ledwo popoborowym, tak mniej więcej. Widać na pierwszy rzut oka, że znają się krótko, acz są już w pewnej zażyłości.
Czyli seks był.
(Swoją drogą, z wszelkiego rodzaju określeń na ‘zrobienie loda’ najbardziej podoba mi się ‘opierdol mi hałabałe’, co jest pięknym przykładem na stosowanie współczesnej polszczyzny).
Traf chciał, że już po przejściu kontroli pasażerskiej, spacerując po strefie wolnocłowej natrafiają na kolegę naszego bohatera (żeby nie rzec klona), który – jak się okazuje – „zupełnym przypadkiem” także leci tym samym rejsem, do tego samego ciepłego miasta co oni, ba!, nawet w jednym hotelu będą pomieszkiwać.
Pan najwyraźniej zapomniał powiedzieć swojej Niuni, że to będzie wyjazd z trójkątem. A właściwie w trójkącie.
Dziewczę chyba doznało pewnego zwątpienia, a nawet i obaw, ponieważ urwało się panom i odnalazłszy oficera straży granicznej poprosiło, aby ją pod jakimś pretekstem zatrzymać („Passenger Stanislav Paluch, wrdl wrldl wrw…”) i nie pozwolić polecieć, a w razie czego pomóc, jako że kompan bardzo nalegał na jej towarzystwo w tym wyjeździe.