Tak się zastanawiam, jaki fart miało pięcioro studentów, którzy mieli wykupiony bilet grupowy na prom Heweliusz i w noc katastrofy nie zostali wpuszczeni na pokład.
Mamy modę na promy.
W środę na Netfliksie pojawił się serial Heweliusz, który jest petardą (nie polecam jeśli ktoś jest wrażliwy),
Polskie Radio zrobiło świetny podcast o katastrofie.
Ale to historie z gatunku: nikt nikogo nie przekona, teorii jest mnóstwo i żaden materiał nie jest w stanie w 100 procentach stwierdzić, co jest prawdą, a co nie.
Zwłaszcza że rządy poszczególnych krajów ściemniają, aż kurz idzie.
14 stycznia 1993 roku tonie prom Heweliusz. Ginie 56 osób – 20 marynarzy i 36 pasażerów.
Rok później – 28 września – na Bałtyku tonie prom Estonia. Tu giną aż 852 osoby.
Heweliusz na pewno był źle skonstruowany, na pewno w złym stanie technicznym i na pewno pływał, mimo że powinien pójść do generalnego remontu. W aktach sprawy jest oświadczenie żony starszego marynarza Józefa Nogi: „Mąż mówił, że na tym statku nic nie działa i nawigujemy na komin elektrowni w Ystad”.
26 awarii.
W listopadzie 1977 r. doznał 35-stopniowego przechyłu, który niemalże go zatopił.
Rok później znów się przechyla, tym razem o 27 stopni, w porcie Ystad.
W sierpniu 1982 r., Heweliusz oparł się o nabrzeże Ystad i tylko to uratowało go przed zatonięciem w portowym kanale.
Kiedy kilka lat wcześniej zapaliła się jedna z przewożonych ciężarówek chłodni, Heweliusz częściowo się spalił. Stal się zdeformowała. Należało wyciąć i wymienić całą nadbudówkę.
Żeby było taniej i żeby wyrównać wszystko, wylano 60 ton betonu nad pokładem. Jak to wpłynęło na stateczność statku?
Przed katastrofą Heweliusz miał ograniczoną moc napędu na prawej śrubie do 70 proc. Miał też uszkodzoną furtę rufową, czyli taką klapę z tyłu statku, która służyła jako rampa wjazdowa/wyjazdowa dla ciężarówek, wagonów i samochodów.
O przyczynach zatonięcia można długo – ale ciekawsze jest to, co miało miejsce po niej.
Marek Błuś, kapitan żeglugi, który spędził sporo czasu, badając sprawę, w wywiadzie dla „Newsweeka” twierdzi, że tuż po katastrofie na ratunek rzucił się mały frachtowiec Frank Michael.
„I dotarł na miejsce, gdy załoga i pasażerowie znajdowali się już w wodzie. To był mały frachtowiec, więc gdy wpłynął w pole rozbitków, jego śruba zaczęła masakrować pływające ciała. Być może nawet ktoś żywy zginął, pocięty na kawałki.
Kilka godzin po katastrofie do Niemiec poleciał minister spraw wewnętrznych Andrzej Milczanowski. Tam spotkał się zarówno z sekretarzem stanu w federalnym ministerstwie spraw wewnętrznych, jak i ministrem spraw wewnętrznych rządu krajowego Meklemburgii. W moim przekonaniu ustalili, że Niemcy nic nie wiedzą o okaleczonych zwłokach. Polacy mieli je zabrać dyskretnie drogą lotniczą.”
Sprawę – według Błusia – zatuszowano.
Jest teoria, że na Heweliuszu znajdowała się broń. Na promie było 10 wagonów kolejowych, z czego trzy z Rumunii. Rumuńskie wagony ważyły 38 ton więcej, niż deklarował ich nadawca.
To z bronią to hipoteza.
Ale wiadomo jedno – na 100 procent – promy wtedy były i są wykorzystywane do przemytu.
Na statku należącym do tego samego armatora co Heweliusz, w 1993 r. wykryto wielki przemyt broni i materiałów wybuchowych do Irlandii Północnej dla IRA.
Prom Estonia – który zatonął ponad rok później – również był źle skonstruowany i na pewno służył do transportu broni.
Plotki o tym, że MS Estonia była używana do przewozu sprzętu wojskowego, krążyły od razu po katastrofie. Publicznie te teorie były wyśmiewane przez oficjeli badających wypadek i odrzucane jako „z d… ciągnięte”.
Później rząd Szwecji przyznał się do szmuglowania w ten sposób broni z Rosji do Szwecji. Sprzęt wojskowy przewożono – według tych wyjaśnień – tylko dwukrotnie: 14 i 20 września 1994 roku i na pewno nie w nocy katastrofy.
W 2004 roku Lennart Henriksson, były funkcjonariusz służby celnej Szwecji, w wywiadzie dla szwedzkiej telewizji SVT ujawnił, że on i jego przełożony zostali wezwani przez dyrektora celnego, który powiedział: „Zbliża się pojazd, którego nie wolno będzie przeszukać na pokładzie MS Estonia”. Podał także numer rejestracyjny samochodu.
Gdy Henriksson zapytał, dlaczego pojazd nie może być przeszukany, dyrektor odpowiedział: „To rozkaz”.
Od kogo?
„Z góry.”
Obecnie już wiadomo, że Estonia nielegalnie woziła sprzęt wojskowy cywilnymi pojazdami.
Oficjalny raport stwierdził, że przyczyną katastrofy Estonii było oderwanie się osłony dziobowej, która chroniła furtę i pokład samochodowy przed falami – otwierała się do góry, jak „nos” statku.
A później padła furta dziobowa, która uszczelnia pokład samochodowy i po otwarciu służy jako rampa wjazdowa dla aut.
W 2020 roku zespół pod kierownictwem szwedzkiego pisarza i dziennikarza Henrika Evertssona użył zdalnie sterowanych robotów do eksploracji i filmowania wraku dla dokumentu Estonia: The Discovery that Changes Everything.
I nagrania ujawniły dziurę po prawej burcie statku, której wcześniej nie dokumentowano.
Estońskie Biuro Dochodzeń Bezpieczeństwa rozpoczęło nowe śledztwo. W czerwcu 2022 roku odkryto, że uszkodzenia po prawej burcie wraku MS Estonia są znacznie większe, niż wcześniej szacowano.
Rene Arikas, szef estońskiego śledztwa, powiedział, że wcześniejsze szacunki mówiły o 4-metrowej wysokości i 22-metrowej długości uszkodzenia. Nowe badania wskazują, że jest to co najmniej 6 metrów wysokości i ponad 40 metrów długości.
„To deformacja z dziurami, pęknięciami i wgnieceniami; zewnętrzna blacha miejscami jest wklęsła. Uszkodzenia sięgają pod kadłub, więc nie możemy dokładnie oszacować pełnej skali, ale widoczna część ma około 40 metrów długości” – mówił Arikas.
Teorie spiskowe mówią o bombie, która wyrwała dziurę w burcie statku. Ewentualnie o zderzeniu z łodzią podwodną.
Rządowe badania nie potwierdziły jednak teorii o kolizji lub eksplozji. Dziura ma być od walnięcia o dno.
Szwedzi uniemożliwiają próby nurkowania wokół wraku. Jednym z problemów, które ciągle dręczą rodziny, jest klauzula tajności wielu dokumentów związanych z katastrofą. Część materiałów zgromadzonych podczas dochodzenia została zablokowana do 2069 roku, co skłania do podejrzeń o celowe ukrywanie informacji.
Jest jeszcze zagadka kapitana Estonii Avo Pihta, który tej nocy podróżował jako pasażer.
Według wstępnych raportów Piht przeżył zatonięcie i był wymieniony na listach ocalałych. Świadkowie twierdzili, że widzieli helikopter, który go zgarnął. Jednak później – niczym duch – Piht zniknął.
Ponoć jednak został na pokładzie do końca. Jego ciała nie znaleziono.
Jak było naprawdę w przypadku Heweliusza i Estonii?
Idę o zakład, że tego już się nie dowiemy.
I na koniec Adam Zadworny, autor książki o Heweliuszu w wywiadzie dla PAP: „W 1999 r. zrobiono ostatnie podsumowanie wydobytych ofiar. I wtedy brakowało dziesięciu osób. Do dzisiaj np. nie odnaleziono ciała stewardesy Teresy Sienkiewicz. To tragiczna postać. Jej mąż, oficer marynarki handlowej, w porcie w Rotterdamie na pokładzie statku zmarł na zawał. Sienkiewicz poszła pracować na morzu, by utrzymać dzieci. To była jej pierwsza tzw. czternastka, czyli zmiana na Heweliuszu, która zakończyła się tragicznie.”
—
Moją nową książkę możecie zamówić tu:
https://www.empik.com/miasteczko-swist-paulina-piotr-c,p1633074147,ksiazka-p
I co tu kryć, jest cholernie dobra.


Nie tylko prom Jan Heweliusz, który podobno przewoził ładunek broni dla szwedzkich gangów, i był wtedy zbyt przeciążony. Ale cała Polska zwana jako III RP stoi aferami, tajemniczymi zgonami, zniknięciami ważnych dokumentów, śmiesznie niskimi wyrokami dla pupilków władzy, korupcją, nepotyzmem, służalczością wobec Moskwy i Berlina, i tak dalej:
https://jarek-kefir.art/2025/10/14/czy-polska-rzadza-rasowi-gangsterzy/
PolubieniePolubienie