“Jesteś głupi.”

“Jesteś płytki.” 

“Faworyzujesz kobiety.” 

“Jesteś mizoginem. Propagujesz patriarchalny układ społeczeństwa.”

“Jesteś kobietą.” 

“Masz pchły.”

“Nie umiesz pisać.” 

Jestem szczęściarzem, wiem kim jestem. Znam swoją wartość, znam swoje wady i zalety. Nie  zmienią tego opinie ludzi, którzy mnie nie znają. 

To jak już błysnąłem jajami, przyznam się do czegoś, oczywiście w kompletnej tajemnicy: to kurewsko trudne dojść do takiego momentu. 

Nic nie wyrabia w nas większych kompleksów niż szkoła

Pewien 8 letni chłopiec miał wielkie, naprawdę olbrzymie i koszmarne okulary, które dostał z angielskiego NFZ. Był niski. Był drobny. I dla matki może był ładny, ale dla reszty świata już nie bardzo. Kiedy był mniejszy, przeszedł operację, którą spieprzono, na skutek czego miał poważne problemy z mówieniem. Ilekroć chciał coś powiedzieć w klasie, otwierał tylko usta, ale nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. 

Co robiły wtedy inne dzieci? No, właśnie. 

Więc, w ogóle przestał się odzywać na lekcjach. 

Aha, zapomniałem dodać: BYŁ RUDY. Był rudy jak pierdzielona wiewióra, był rudy jak orangutan, był rudy i jeszcze miał kręcone włosy. 

No, koleżce nie było łatwo

Ciężko w takiej sytuacji należeć do najbardziej popularnych dzieciaków w szkole. Toteż chłopak był bity, wyzywany, wyśmiewany, codziennie szedł przez swoje własne piekło. Sam. Chodził na różnego rodzaju terapie, gdzie uczono go mówić, ale to niewiele dawało.  

Gdy miał dziewięć lat ojciec kupił mu płytę Eminema “The Marshall Mathers”. Ojciec nie do końca wiedział kto to jest ten Eminem, ale brat mu doradził, że to taki nowy Bob Dylan. Więc kupił. Ojciec dał płytę chłopcu, a ten nauczył się jej na pamięć. Eminem mówił na tej płycie bardzo szybko i chłopczyk też nauczył się mówić bardzo szybko. 

Chłopczyk śpiewał. 

Śpiewał i grał na gitarze. 

Robił to naprawdę nieźle. Zaczął występować. Będąc nastolatkiem robił nawet 12 małych koncertów w tygodniu. Na scenie czuł się inaczej niż w życiu. Gdy miał 16 lat wywalono go ze szkoły średniej. Włóczył się z miejsca na miejsce, w końcu pojechał do Londynu. Bywały momenty, że spał w parkach lub w metrze. Bywały dni, że nie miał kasy na jedzenie. 

Dalej chciał jednak robić muzykę. 

To były czasy kiedy You Tube, dopiero startował i chłopak zrozumiał, jaką szansę daje mu to nowe medium. Stał się tam znany. Aż pewnego dnia po wydaniu singla „The A Team” nagle obudził się i okazało się, że jest gwiazdą . Ta piosenka ma na dzisiaj 341 mln wyświetleń na You Tubie. 

Jej możecie nie znać, ale ten chłopczyk o którym piszę nazywa się Ed Sheeran. I raczej każdy o nim słyszał. 

Czy cool chłopaki zostają hydraulikami

Pamiętasz ze swojej szkoły te dzieciaki, które uchodziły za popularne i z którymi wszyscy chcieli się kumplować? Czasami dlatego, że miały lepsze ciuchy. Czasami dlatego, że były bardziej pyskate, bardziej wygadane, bardziej dowcipne. Czasami dostęp do tego kręgu dawała uroda, czasem alkohol,  czasem seks, albo narkotyki.

Jak to ładnie melorecytuje Mata: 

“Mój ziomo z mym ziomem walili wiaderka 

Na piętnastkach no i dwudziestkach”

Te modne dzieciaki, często krzywdziły innych dla przyjemności samego krzywdzenia. Atakowały inność, atakowały najsłabsze jednostki w grupie. Budowały swoją pozycję poprzez strach. Poprzez piętnowanie. 

– Bycie rudym jest słabe, kiedy jesteś młody. Kiedy jednak jesteś muzykiem, to błogosławieństwo. Jeśli widzisz rudego dzieciaka w telewizji, to jest tylko jeden taki z poplątanymi rudymi kłakami, który gra na gitarze. Łatwo go więc znaleźć na YT –zachwala dziś Sheeran. 

Cool dzieciaki z jego szkoły? Te, które cieszyły się największą popularnością, o których Sheeran marzył aby być jak one?

– Jeden z nich jest dzisiaj moim hydraulikiem – uśmiecha się piosenkarz. 

Piękne, prawda? Teraz dajemy to do Hollywood i mamy historię, która wyciśnie sporo łez i sprzeda biletów za jakieś 200 mln dolców. W końcu zrobił to. Przeszedł przez ból, przez odrzucenie, i osiągnął to co chciał, mimo tego, a może właśnie dlatego, że był inny. A więc jeśli naprawdę się czegoś zapragnie, to na pewno się uda to zdobyć!!!!

Puk, puk!

– Kto tam?

– Rzeczywistość!

Większość osób tak nie kończy. 

Większość osób po prostu chleje co piątek, sobotę i niedzielę, nienawidzi poniedziałków i uważa, że zmarnowała życie przez chujowe dzieciństwo i brak perspektyw na lepsze jutro. Albo sobie coś udowadnia. Również przez całe życie. 

Męska walka o akceptację

Dzwoni do mnie znajomek, lat 41 (tak naprawdę nie dzwoni, spotykamy się na żywo, bo ja nie lubię telefonów, ale przyjmijmy że dzwoni) i opowiada, jak to umawia się teraz z trzema na raz.

Jedna wpadła w piątek, wyszła w sobotę rano, druga będzie w sobotę wieczór, a trzecia przyjdzie w niedzielę. 

– Tylko zmienianie tej pościeli mnie męczy – mówi, ale ma pralnię na parterze budynku. 

Przewalając przez swoje łóżko tabuny lasek, usiłuje ciągle udowodnić sobie, że jest mężczyzną i ma powodzenie. Dlaczego? Bo mając 13 – 18 lat był nieśmiały, nie umawiał się, bał się dziewczyn, dziewczyny go ignorowały. 

Pisze do mnie na Facebuniu kolega z dawnych lat (pisze, ale w inny sposób, ale przyjmijmy, że na Facebuniu). Był na kilku wojnach, zaraz jedzie znowu w niebezpieczne miejsce. Palą mu się ciągle gacie, żeby się do czegoś zgłaszać, żeby ciągle być widocznym, żeby być wszędzie, żeby na drodze niedopowiedzeń i często pozoracji własnej siły wzbudzać podziw i udowadniać wszystkim dookoła, że jest najlepszy.

Nieustająco się popisuje. Ma jednocześnie kompleks wyższości i kompleks niższości. Czemu? Całe życie czuł się niekochany, nieakceptowany, ojciec mu mówił, że jest do niczego. Dopóki tego nie przepracuje, jest skazany na obsesję i obłęd.

Idę na spacer, spotykam kolegę, który pokazuje mi swoje nowe auto (powiedzmy, że to Type R, ale to inny samochód, zmieniłem markę, żeby nie było przypsa).  Klepię po karoserii, oglądam, kiwam głową z uznaniem. Lubię tego kolegę bardzo – bardzo. Spoko zawodnik.

Lecz: gdy siada za kierownicę, wstępuje w niego coś, co każe mu przekraczać prędkość światła. To ten z gatunku „jeżdżę szybko, ale bezpiecznie”. Otóż właśnie jest albo szybko, albo bezpiecznie! On tego nie rozumie, zawsze się ściga, jeśli przegra na światłach, ma zmarnowany dzień. Zawsze ze stołu zgarnia rachunek i płaci za wszystkich. Dlaczego?  Jest niski. Jest piegowaty. Czuje się śmieszny. Więc żąda szacunku. Domyślam się, że w dzieciństwie go nie dostał. 

Mam kolegę, który potrafi zarabiać pieniądze. Ma ich tyle, że ich nie przeje do końca życia. Ani jego dziecko też tego już nie przeje. Idąc jednak na imprezę ze swoimi kolegami biznesmenami, ogląda ich zegarki, czy któryś nie ma lepszego. A jak ktoś ma, to co? To wieczór jest jak komedia z Karolakiem, czyli ogarnia go poczucie, że zmarnował czas. Dlaczego? Bo ciągle ma kompleks, że zarobił za mało. Że jest wobec tego nieudacznikiem. 

Że to wszystko nie jest racjonalne? Pełna zgoda. Ale to jest walka o akceptację, walka o uznanie, walka o zrozumienie. 

Byłeś inny, A więc się z ciebie śmiali.  Byłeś za gruby? A więc wyzywali cię od grubych świń. A tak w ogóle to zabierali ci kanapki w szkole. A teraz jesteś za niski, za biedny, za brzydki, za cichy, zbyt nieśmiały, masz depresję, nie radzisz sobie z kobietami i przeraźliwie się boisz, że wyjdzie na jaw, że jesteś beznadziejny i masz przejebane.

I w ten sposób często mamy dorosłych ludzi, którzy gdzieś tam w środku są ciągle przestraszonym chłopcem albo przestraszoną dziewczynką. I ciągle walczą o akceptację. Kłamiąc, manipulując, popisując się. 

Że trzeba dogadać się ze sobą, zaakceptować swoje kompleksy, pójść może na psychoterapię i to wszystko załatwi, prawda? I DOJRZEĆ? 

Moje serduszko oczywiście pika tu z uznaniem, ale mózg podpowiada złowieszczo, jeszcze inną rzecz, żeby nie było za łatwo.

Bo kompleks to też świetne paliwo odrzutowe

Ktoś pragnie być dostrzeżony lub pochwalony, bo nigdy nie był, Chce sobie lub innym coś udowodnić, bo pomiatali nim w młodości. Lub po prostu czuje się gorszy i chce pokazać, że jednak jest lepszy. 

Z tego biorą się wielkie osiągnięcia. 

Pomiatali nim, a on się wybił. 

Nie miał życia towarzyskiego, zrekompensował je sobie pracą. 

To teraz się zastanówmy: dobrze, że ten kompleks jest, czy niedobrze? 

Zarobił mnóstwo pieniędzy, więc wiele osób powie, że dobrze, że zajebiście. 

Ale zarobił i nie umie się tym cieszyć. I opinie ‘zacznij się tym cieszyć’ pomagają, jak umarłemu kadzidło. Jak się cieszyć skoro nie potrafię się cieszyć? Skoro potrafię tylko karmić swój kompleks? Jeśli przestanę go karmić, to przestaną mnie szanować. Przestaną mnie zauważać. 

Ta nieustająca walka z demonami z przeszłości wykańcza i ogranicza nasze życie.

Każdy z tych kompleksów niesie za sobą określoną stawkę do zapłacenia. Sheeran zrobił karierę, osiągnął absolutnie wszystko, ale demony ciągle w nim są i rozwalają go od środka. 

Kiedy miał 23 lata wyruszył w trasę promującą jego drugi album. Koncert, chlanie przez całą noc. W dzień spał w busie zaparkowanym przy hali, gdzie był występ. I znowu, show i picie. “Nie widziałem wtedy słońca przez jakieś cztery miesiące” – wyznał. Sheeran wszystko w swoim życiu robi dochodząc do granic możliwości. “Mam całe ciało pokryte tatuażami, bo nigdy nie robię niczego tylko w połowie. Jeśli piję to nie ma bata, że wystarczy mi kieliszek wina. Wypiję dwie butelki” – mówi. A jeśli jedzenie, to do momentu, aż się porzyga. Nienasycenie. Przez lata nie potrafił sobie powiedzieć: stop. 

Bo takie własne, prywatne demony wykańczają. Takie prywatne demony ograniczają. 

Mężczyźni (kobiety zresztą też) latami tkwią w fatalnych związkach, bo boją się być sami. Uważają, że są tak beznadziejni, że nie znajdą kogoś nowego. Albo poświęcają się przez nieuświadomiony egoizm, chęć poprawy wyobrażenia o sobie samych. Albo nie zmieniają niczego w swoim życiu, bo się boją zmian. Albo pytani o opinię, nigdy nie odpowiedzą szczerze. Odpowiedzą tak, aby być lubiani. 

Koleżka bierze i zalicza laskę, jedną, dziesiątą, piętnastą, dwudziestą. Ziomki go klepią po plecach i mówią, z zazdrością “Ten to dopiero potrafi”. A jemu pierdolą się już w głowie te cipy, dupy i cycki. Ma kobiety, ale nie potrafi zbudować z nimi intymności. Miał setki kobiet, ale nie miał tak naprawdę żadnej. Bo jak uwierzyć w takiej sytuacji jakiejś kobiecie, skoro wszystkie od razu rozkładają nogi? To świadczy o tym, że są głupie. 

Dopóki nie zaakceptuje swoich kompleksów, swojego życia, nie poczuje żadnego wytchnienia w byciu sobą. 

Inny facet będzie ciągle koloryzował. Będzie cały czas robił coś, co każe mu na chwilę szybko podnieść gardę lub zasłonić przyłbicą prawdziwą, skompromitowaną w jego wyobrażeniu, prawdziwą twarz.

I tutaj pojawia się wątek tragikomiczny. Te pozy widać. Tę sztuczność widać.

Kupujesz Panamerę, ale cichaczem zakładasz do niej gaz. Kupujesz wielkiego złotego sikora na rękę, ale nosisz go ostrożnie, jak relikwię. Wsiadasz do Forda F-150 Raptor, a w myślach koleżanek automatyczna diagnoza „Ma małego”. Popisujesz się kumplom, że idziesz morsować, ale gdy ze strachu rezygnujesz, tłumaczysz, że było za ciepło. Boisz się zwierząt, ale czujesz przymus trzymania rottweilera w swoim bloku.

A ludzie (ci którym chcesz zaimponować) się z ciebie za twoimi plecami dalej śmieją.

Już nie urośniesz. Już nie będziesz miał większego ptaszka.

Karty zostały rozdane, poleciały na stół. 

Zmarły kilka lat temu prawnik Wiktor Osiatyński ujawnił, kiedyś swój sposób na lepsze życie. 

„Wstać rano, zrobić przedziałek i się odpieprzyć od siebie. Czyli nie mówić sobie: muszę to, tamto, owo, nie ustawiać sobie za wysoko poprzeczki i narzucać planów, którym nie można sprostać. Bez egoizmu, ale bardzo starannie, dbać o siebie i swoje własne uczucia. Poświęcać się temu co sprawia przyjemność.”

I ja się zgadzam, że łatwo to powiedzieć, jeszcze łatwiej zrepostować, ale bardzo trudno zrealizować. Droga do tego wiedzie bowiem przez jedną z najtrudniejszych rzeczy w życiu: samoakceptację. Bo można się bać, ale akceptować siebie bojącego. Bo można się wstydzić, ale akceptować ten swój wstyd. Już nie urośniesz. Nie będziesz miał większego ptaszka. To co wydarzyło się w przeszłości, należy właśnie do przeszłości. 

To znaczy, można też tego nie zrobić i dalej się męczyć i nienawidzić wszystkich dookoła. Ale swoją męskość odkrywasz w momencie, gdy rozumiesz, że nie MUSISZ, ale MOŻESZ bądź CHCESZ. Szacunku nie zdobędziesz, ścigając się na światłach, tylko dbając o swoją rodzinę, dbając o innych i dbając o siebie. Imponować musisz sobie, nie innym. Kiedy zaczniesz mówić to, co myślisz, nagle świat stanie się prostszy. Kiedy zaczniesz być szczery z innymi, ci którzy są tego warci również odpowiedzą szczerością. 

Wtedy właśnie przychodzi wytchnienie. 

Nowe życie zaczyna się w momencie jak już sobie udowodniłeś. To moment, aby pocieszyć się tym, co ci jeszcze zostało. 

Ps. Ed Sheeran ożenił się z koleżanką z liceum.

Chcesz więcej takich opowieści? 

Kup moją nową książkę Gwiazdor . Albo jak masz mi później jęczeć to lepiej nie kupuj. To tylko dla ogarniętych. 

https://www.empik.com/gwiazdor-piotr-c,p1244548376,ksiazka-p

To nie ja. To WY. Spośród 20 tys. książek wydanych w ubiegłym roku sięgnęliście właśnie po moją. Dzięki!

15 uwag do wpisu “Czy ścigasz się na światłach? (Tragikomiczne konsekwencje nieprzepracowanych kompleksów mężczyzny)

  1. Wreszcie mogę się tu do czegoś przypieprzyć ;). Ameryki nie odkrywasz, ale czasami trzeba ludziom pokazywać to, czego nie widzą, bo za blisko stoją. I OK. Ale nie lubię uproszczeń (takie zboczenie „zawodowe”, bo mnie to właśnie w robocie, w szkole, jakby ktoś pytał, uwiera) i jak czytam takie hasła, to się wkurzam: „Nic nie wyrabia w nas większych kompleksów niż szkoła.” I wszyscy kiwają głowami, bo pamiętają, jak ich tępy belfer albo silniejszy zjeb prześladował. Tyle, że to nieprawda. Szkołę można tu podstawić jakimkolwiek miejscem i jedynie przedział wiekowy sprawia, że pamiętamy ją, a nie te inne. Po prostu ten gatunek tak ma. Żywemu nie przepuści. Wystarczy odrobina inności, byle pretekst i dotyczy to każdej okoliczności, w której zbierze się więcej, niż dwóch ludzi. Jak nie w szkole, to w pracy, na ulicy, w tramwaju. Jak się dwa tygrysy przez przypadek spotkają, to albo obejdą się szerokim łukiem, albo po krótkim spięciu rozejdą się, każdy w swoją stronę i słabszy zapamięta, by się nie szwendać po cudzym terenie. U trzeciego szympansa jest inaczej – grupa, choćby największych tłuków, zawsze więcej znaczy, niż jednostka i albo do niej należysz, albo zrobi ci z życia piekło. A co konsoliduje grupę? Kozioł ofiarny. Zawsze się jakiś znajdzie. A i publiczności nigdy nie zabraknie, bo zawsze potrzebuje podleczyć swoje kompleksy. Miejsce nie ma najmniejszego znaczenia…

    Polubienie

    1. A rodzina? Ryje banię lepiej niż szkoła. Kto nie słyszał w domu: jesteś do niczego, nic nie umiesz zrobić porządnie, dlaczego nie szóstka, siostra/kuzynka/syn koleżanki uczy się lepiej, poszła/poszedł na lepsze studia, więcej zarabia, ma już męża, dzieci, itd itp. Przez szkołę jakoś przeszłam, mimo że byłam najbiedniejsza w klasie. To w domu było piekiełko.

      Polubienie

  2. Z tym ściganiem się na światłach – byłem tam, przerabiałem to i po latach wnioski wyciągnąłem te same. Siedząc w nowej Beemce z 320KM w lakierze individual i pełnym pakiecie jasnej skóry Nappa czułem potrzebe udowodnienia Setaowi Cupra za ćwierć wartości mojego auta że jednak jestem szybszy spod światęł. Ba, nawet studenciakowi w tuningowanej Fieście nie odpuszczałem i doszedłem do takiej nerwicy że ruszałem juz na pomarańczowym puszczając hamulec aby auto zaczeło się toczyć (automat) i od zielonego dopiero gaz aby auto wystrzeliło liniowo bez piłowania na jedynce – jak coś ja się nie ścigam ja po prostu tak mam..

    Jeśli ktoś myśli że taki styl życia daje frajdę to nie daje – przychodzi refleksja że robisz z siebie klauna, jesteś poważny gość robiący duże biznesy a ścigasz z jakimiś gołodupcami w tuningowanych gratach. Jadąc po bułki dajesz się prowadzić się emocjom, pocisz się przy prostej przejażdzce. Niby to wiesz ale dziura w tobie jest nie do zasypania, możesz wygrać wszystkie wyścigi i jechać najlepszym autem świata – to nic nie zmieni.

    Więc czemu ja i zastępy podobnych uczestniczyliśmy w tej błazenadzie? Mechanizm kompensacji, chęć odegrania się za dzieciństwo, ‚ja wam teraz k.. pokaże!’ Chcieliśmy szacunku, i to samochód stał się przedmiotem mającym pokazywać naszą wartość w społeczeństwie, zapomnielismy tylko że 90% ludzi ma w d… czym jeździmy, liczy się to głównie dla podobnie skrzywdzonych w jakiś sposób błaznów.
    Co mi pomogło? Uważność (wiem jak to brzmi..), i grywalizacja. Teraz wsiadam za kierownice i wiem że chce doświadczać wysokiej jakości emocji, oddycham głeboko więc jazda to relaks i przyjemność, a każda okazja to spróbowania się jest dla mnie okazją do obserwacji tego małego głosiku we mnie i wygrania z nim kolejnej bitwy.

    Polubienie

    1. Nie chcę tu robić za psychologa, ale na swój sposób nadal bierzesz udział w tym wyścigu spod świateł, jeśli przyjrzeć się ilości tekstu, jaką poświęciłeś opisowi swojej bryki ;). A tak serio, to nie wszystko chyba trzeba przypisywać naszym kompleksom i próżności – jest jeszcze zwykłe (i całkiem zdrowe) samcze, gówniarskie współzawodnictwo, z którego z czasem się wyrasta…

      Polubienie

  3. Tak współzawodnictwo po którym masz dzieci w szpitalu bo ktoś dał wyraz męskiemu współzawodnictwu i przypadkiem potrącił je na pasach..
    W krajach rozwinietych zostało to raz na zawsze uporządkowane, jedź do Zurychu czy Londynu i masz wszędzie dużo aut o wartości 300k euro wzwyż i nikt nie robi z siebie kretyna bo wie że nie ma na to przyzwolenia.

    Polubienie

  4. Przeczytałem wszystkie książki autora. Czytam ok. 160 książek rocznie (prozy, naukowych nie zaliczam). Mam 47 lat. Jeżdżę loganem z 2008 roku 420 tys. przebiegu. W mojej branży jestem w Top 5 kierowców na świecie (bez Rosji bo mamy słaby feedback od nich w branży, nie z naszej winy). Kosztuje mnie to coraz więcej treningu fizycznego i mam trochę dość. Nigdy nie ścigałem się ze świateł. To chyba taka atrakcja jak jak podwójny hamburger w macdonaldzie. Jeśli to opublikowałem to znaczy, że przechodzę kryzys wieku średniego.

    Polubienie

  5. Ciężki temat, nie wiadomo co myśleć… 😉 Jeśli ścigasz się spod świateł firmową furą, lub tą na którą zbierałeś i tuningowałeś tyle lat to rzeczywiście bez sensu. Jeśli do startu spod świateł przywiązujesz tyle uwagi co do posiłku w McDonaldsie, to chyba też wypada odwiedzić psychologa, bo to zdecydowanie mniej ważne. Ale jeśli traktujesz to jako fun z jazdy i akcję typu ‚sprawdzam’ w pokerze, to chyba nie ma nic w tym złego. Bo raczej latam przodem dysponując 443 KM w cabrio 😉

    Polubienie

  6. Może przykładowo ściganie się na światłach jest jednym wielkim kuriozum, ale nie oszukujmy się, jeśli facet jest cichy i nieśmiały to problem jest REALNY, bo takich facetów nikt nie zauważa, albo też każdy traktuje z lekceważeniem – zwłaszcza jeśli idzie to w pakiecie z niskim wzrostem.

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.