Pani doktor znała swoje miejsce w systemie stratyfikacji szpitala. Na początku był JEGO WYSO-CHUJO-KOŚĆ NFZ, później dyrektor a później ordynator oddziału.

Ordynator był jak Zeus, mógł wszystko. Towarzyszyła mu liczna grupa lizodupów, oraz córcie” „synki” i inne pociotki kogoś z wyższej półki.

Później był personel merytoryczny czyli najbardziej pyskaty i ogarnięty lekarz na oddziale, później najładniejsza lekarka, później oddziałowa, reszta lekarzy, starsze mądre pyskate piguły a później był mop od czyszczenia podłóg, który stacjonował w składziku na parterze. Pani doktor, jako małolata była zaraz za tym mopem i równie przydatna.

Teraz również wykonywała zadania godne mopa. Dyżurny doktor siedział w swoim gabinecie , gdzie w zależności od swojego kaprysu romansował z inną dyżurną z piętra wyżej, grał w Starcrafta (ta gra wywarła zaskakująco silne wrażenie na pokolenie 30 kilku letnich mężczyzn, pani doktor nie rozumiała tego zjawiska), oglądał filmy (ze szczególnym uwielbieniem dla Jasona Stathama – to akurat pani doktor była w stanie zrozumieć), bądź ordynarnie i bezczelnie spał. 

Kiedy dyżurny się relaksował pani doktor opatrywała wszelakiej maści dresiwo i żulerstwo mniej lub bardziej agresywne, mniej lub bardziej pijane, których nie ma ochoty tykać Książe Doktor.

W tym wszystkim był jeden tyci problem. Pani doktor ni cholery nie budziła swoim wyglądem zaufania. Owszem jej bardzo duże, zielone oczy (genetyczny spadek po babci), prezentowały się niezwykle intrygująco, (zwłaszcza gdy twarz była przykryta chirurgiczną maską). Ale to ją predestynowało co najwyżej do roli w jakimś medycznym tasiemcu w stylu Grey’s Anatomy. Ewentualnie w TVN –owskich Lekarzach jako bliski odpowiednik Agnieszki Więdłochy.

Owszem pani doktor odkryła niedawno czerwoną szminkę. Odkrycie to kosztowało przynajmniej kilku przedstawicieli rodu męskiego stan przedzawałowy związany z odpłynięciem całej możliwej krwi w okolice bioder.

W tej czerwonej szmince wyglądała ze dwa lata starzej.

Ale to wcale nie zmieniało faktu, że nawet wtedy miała na oko lat 22. No, może przy dużym szczęściu ze 23. I o ile w przypadku bytności na dyskotece i kręcenia tyłkiem podobnego rodzaju atuty były jak najbardziej wskazane tak w szpitalu w cenie były raczej  krótko obcięte włosy, szpakowate skronie wredny wyraz pyska oraz krótki penis dyndający między nogami.

Osobnik uosabiający te wszystkie cechy spał jednak i chrapał w swoim gabinecie.

– Pani doktor – piguła uśmiechnęła się złośliwie pod wąsem (TAK, POD WĄSEM). – Jakieś dziunie przyszły. 

– Trzeźwe? – pani doktor zapytała z nadzieją.

Piguła spojrzała na nią jak na wariatkę. Kto mógł przyjść trzeźwy w piątek w nocy do szpitala?

Tu trzeba zauważyć, że pijana dziunia, tapir lat 18 do 36, w białym kozaku i siatkowanych rajtach była najgorszym możliwym pacjentem, jaki lekarzowi na dyżurze mógł się przydarzyć. 

Dziunie były co do zasady bezdennie głupie, aroganckie i wredne oraz miały skłonność do różnokolorowych tipsów. I rzygania, nie zapominajmy o rzyganiu, prosto na podłogę albo na fartuch.

Po kilku latach bytności w szpitali widząc tapir i siatkowe rajstopy, pani doktor miała od razu ochotę strzelić takiej krzesłem. Wychowawczo. W twarz.

Obie dziunie siedzące w ambulatorium miały na oko powyżej dwóch promili i wyglądały jakby dorabiały na rurze w Cocomo. Siata na nogach, krótkie mini, silikonowe wywalone na wierzch potężne cyce, solar i platyna na głowie.

Platyna numer jeden – pani doktor je szybko ponumerowała miała rozciętą nogę pod kolanem. I widząc biały fartuch od razu szczęknęła, głosem przepalonym przez fajki i tanią wódę: kurwa, ile tutaj można czekać!!!

A kiedy ustabilizował się jej obraz przed oczami dziunia dodała oburzona: i kurwa nie pozwolę żeby mnie szyła jakaś dwulatka!!!!

Pani doktor spojrzała za siebie w poszukiwaniu tej dwulatki, ale nie znalazła tam nikogo. Dziunia najwyraźniej miała na myśli ją we własnej osobie. 

Pani doktor była z natury bardzo cierpliwa. Ciężko ją było wyprowadzić z równowagi, ciężko wkurzyć (jeden z jej byłych facetów próbował kiedyś to robić przez dwa miesiące, co znosiła tylko dlatego, że był absolutnym Bogiem w łóżku).

Miała nawet spore pokłady empatii a w podobnych momentach potrafiła oderwać się myślami od sytuacji (rozmyślała najczęściej o jedzeniu, lub powtarzała w pamięci, strona po stronie podręczniki medyczne) a a jej ręce mechanicznie robiły to co miały robić.

Dziś jednak miała PMS –a, była zmęczona po długim dyżurze a na dodatek przez cały długi dzień zjadła jedną paskudną sałatkę, składającą się ze starej sałaty i jeszcze starszego tuńczyka.

Zbliżyła więc swoją twarz przypominającą teraz rozwścieczonego rosomaka i ryknęła: CISZA MI TU!!

Piguła widząc to uśmiechnęła się pod wąsem.

Dziunia numer jeden na moment się przymknęła. Chyba była w szoku.

– To co dmuchanko w alkomat i Izba Wytrzeźwień? – zagroziła pani doktor głosem słodkim niczym słoik miodu pełnego szerszeni.

– Eeeee – odpowiedziała dziunia.

– Co się stało? – warknęła pani doktor.

– Drut wystawał – bąknęła platyna.

Rana długości mniej więcej 5 cm była pod kolanem, lub jak kto woli zraniona była przednia powierzchnia podudzia, tuż poniżej rzepki, cięta i głęboka.

Na widok igły dziunia zadrżała. 

Wielka rana tapirowanej lali zajęła pani doktor siedem szwów i nawet szycie wychodziło jej na tyle dobrze, że nie powinno być blizny (zbyt wielkiej).

Wielogodzinne treningi na bananach i świńskich nogach nie poszły jak widać na darmo.

Właściwie kończyła, bardzo dumna ze swoich umiejętności, gdy dziunia nie doceniła artyzmu szwu i majtnęła nogą tak niefortunnie, że rana z pięciu centymetrów przerodziła się mniej więcej w osiem. Na dodatek igła musiała uszkodzić jakąś tętniczkę, bo z nogi nieco trysnęło.

Kurwa, ja pierdolę, co za dzień – pomyślała pani doktor. – Trzeba było wziąć młotek. 

Dziunia jak zobaczyła krew zaczęła wić się jak pstrąg w foliówce i obryzgała panią doktor krwią jakby ta conajmniej świnię zarżnęła.

– Wpierdolę ci !!! – zawyła dziunia numer dwa, która do tej pory spokojnie obserwowała widowisko.

– Wpierdolę ci podwójnie – zawyła rozedrgana dziunia numer jeden na stole.

Wtedy pani doktor poczuła, że ma dość. Dziuń, ambulatorium i dyżuru. Chce swoją piżamkę w hipopotamy i szklankę czystej wódki.

– Pierdolę, idę do domu – warknęła do piguły.

W zakrwawionym, rzeźnickim fartuchu poszła do Księcia Doktora po czym bardzo precyzyjnie oznajmiła że:

1. Idzie do domu;

2. Robota jest rozgrzebana;

3. Ma zapewniony potrójny wpierdol;

4. Jej dyżur się skończył.

Książę przyjął to nawet z godnością. Po czym wkroczył do ambulatorium krokiem pierwszego pretendenta do tronu a następnie oniemiał i zrobił się fioletowy.

Dziunie wręcz przeciwnie. Na jego widok zapiszczały z radości: „Misiuuuuuu!!!!! Miałeś zadzwonić?!?!”……

Piguła z wąsem była wniebowzięta. Takiego show nie widziała tu dawno. Pani doktor przysięgłaby, że gdyby tylko mogła zaczęłaby klaskać.

5150227380_bdea27c9e0_b

Photo by Nathan Rupert/CC Flickr.com

7 uwag do wpisu “Dziunia

  1. Słabe… Nie wiem, skąd bierzesz wiedzę na temat studiów medycznych i pracy lekarza (czy generalnie pracy w szpitalu), ale albo ktoś cię wkręca albo nie masz pojęcia o czym piszesz i po omacku tworzysz własny świat, który nie ma za wiele wspólnego z rzeczywistością. Pogadaj z jakimś znajomym lekarzem, czy coś, bo to się nie trzyma kupy, albo porzuć tą tematykę, bo świetnie się odnajdujesz w zupełnie innej 😉

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.