Olga miała w życiu pecha do dwóch rzeczy: serów i aptekarek. Z aptekarkami to wzięło się akurat dość prosto. Jej przyjaciółka Marta wzięła sobie do domu kota ze schroniska.

Mogła wziąć małego kota, ślicznego niczym reklama banku, ale nie wzięła. Nie wzięła bo powiedziała że małego i puchatego weźmie każdy, a starego i wrednego to już nikt. Kot był faktycznie stary, wielki – całe 9 kilo – i na dodatek miał dziwne zacieki w uchu.

Weterynarz, który jak Olga zauważyła później musiał być bardzo dowcipnym człowiekiem, bo powiedział że codziennie trzeba mu (czyli kotu) to ucho przetrzeć watką nasączoną odpowiednim roztworem. Ponieważ Marta wiedziała już nieco o kotach (z całą pewnością jedno, ze żaden nie lubi jak mu się cokolwiek wkłada do ucha) poprosiła Olgę o pomoc. Kot więc leżał przyduszony na kolanach Marty, a Olga miała mu jak zaordynował weterynarz szybkim precyzyjnym ruchem włożyć wacik do ucha a następnie również szybko, dynamicznie i precyzyjnie go wyjąć. Kot obserwował całą sytuację z pewnym rozbawieniem. Ale kiedy zrozumiał, że ta biała szmata zaraz włoży mu coś do ucha zwinął się w precel, szarpnął pazurami, wykonał jeszcze kilka nieskoordynowanych ruchów po czym umknął.

Marta wyglądała nawet całkiem nieźle, miała tylko podrapane kolana. Za to ręce Olgi pokryte były efektownymi czerwonymi szramami, jakby wzięła nóż o wąskim i długim ostrzu a następnie przeciągnęła nim kilka razy po żyłach. Kot siedział pod kanapą i łypał wkurwiony niczym borsuk.

– Ty go wyciągasz – warknęła Olga.

5 minut i jedną połamaną szczotkę później kot leżał na kolanach Olgi owinięty w gruby puchaty szlafrok Marty, który Marta zakładała jak przychodził do niej mężczyzna, który rokował na tyle aby mógł go z niej zdjąć (szlafrok rzecz jasna). Zdejmowała bo pod szlafrokiem wtedy nie miała nic. Ostatnio zdarzało się to jednak nieczęsto. Jakość mężczyzn wybitnie spadła.

Kotu z szlafroka wystawała tylko głowa. I ucho. Marta nachyliła się nad kotem usiłując go zahipnotyzować pyzatą twarzą i ciemnymi długimi włosami. W ręku trzymała watę. Kot napiął się, zagalopował na sucho w miejscu a następnie przebiegł im po kolonach, boleśnie wbijając pazury. Oldze do krwistych szram na rękach doszły jeszcze czerwone otarcia oraz dwa imponujące siniaki a w oczach pojawiły się łzy.

– Ja go poszukam a ty idź do apteki po strzykawkę co? – błagalnie zawyła Marta.

Olga naprawdę chciała powiedzieć kilka niemiłych rzeczy, kwestionujących jej poczytalność umysłową, ale zamiast tego zrobiła tylko kilka głębokich wdechów i wydechów. Przyjaźń ma swoje prawa.

– Tylko szybko, proszę – zaskamlała Marta ponownie.

Olga poszła. Przyjaźń ma swoje prawa.

W tej aptece gdy Olga już odstała swoje za grupą emerytek , podeszła do okienka i powiedziała: strzykawkę proszę. Pani magister spojrzała na jej szramy na rękach, na jej sińce na rękach, na jej lekko rozmazany makijaż po czym wysyczała jak ten kot: narkomanom nic nie sprzedaję! Olga miała pecha do aptekarek.

A z serem to było tak.

Olga kupiła sobie w sklepie ser pleśniowy. Wróciła następnie do domu, rozłożyła wszystkie akta, a ser odłożyła do szafki aby się dojrzał. Wsadziła go w bardzo ładne ceramiczne opakowanie od serów z napisem camembert, które dostała na któreś urodziny, nie pamiętała już które. A następnie całkowicie o nim zapomniała.

Mniej więcej trzy dni później Olga stwierdziła, że coś zaczęło jej śmierdzieć w mieszkaniu. Waliło ewidentnie koło zlewu. Jakieś jedzenie musiało zapchać odpływ i zaczęło gnić – pomyślała Olga i była bardzo dumna ze swojej dedukcji. Wracając do domu z pracy kupiła więc Kreta w płynie, który miał być jak predator a z drugiej strony nieco łagodniejszy od tego w granulkach. Owszem Kret zapienił się w odpływie kwieciście, puścił nawet kilka sporych bąbli ale jak w kuchni śmierdziało, tak śmierdziało dalej. Co najwyżej woda w zlewie ściekała dynamiczniej.

Olga w odruchu rozpaczy zrobiła, coś czego nie robiła naprawdę dawno czyli dokładnie przejrzała wszystkie rzeczy w lodówce, wyrzuciła te przeterminowane a następnie nie wierząc w to co robi dokładnie i systematycznie umyła całą lodówkę. Całość z zegarkiem w ręku zajęła jej jakieś 2 i pół godziny. 20 minut po północy dyszała ze zmęczenia jakby przebiegła 10 km a na dodatek złamała sobie paznokieć. W kuchni śmierdziało dalej. Śmierdziało też już w reszcie mieszkania. Zapach nawet przybrał na intensywności, tak że na noc musiała otworzyć okno w kuchni i zamknąć tam drzwi.

– Może ci mysz za szafką zdechła? – zasugerował następnego dnia rano Czarny.

Skoro w grę miała wchodzić mysz, Olga wezwała Czarnego do pomocy. Klnąc bardzo paskudnie zdjął nawet cokoły pod szafkami, intensywnie dłubał tam szczotką i świecił latarką.

Nic. Śmierdziało czymś dziwnym. Duszącą zgnilizną? Trupem??

Czarny w odruchu bezradności zaczął otwierać wszystkie szafki i przeszukiwać je dokładnie. Kiedy otworzył tę nad zlewem na jego twarzy pojawił się lekki pot. A później jak potrząsnął ceramicznym opakowaniem to było jej trochę wstyd i głupio.

A więc Olga miała pecha do serów.

===

Sardynia w świecie jest znana z nuragów, czyli megalitycznych wież obserwacyjnych mających lekką ręką ponad 2 tys. lat, znana jest z Francesci Careddu która wiosną tego roku w wieku 99 lat spełniła swoje wielkie życiowe marzenie uzyskując dyplom ukończenia gimnazjum, znana jest też w końcu z sera casu marzu.

Ser ten produkowany jest w niezwykle prosty sposób. Bierze się włoski ser pecorino a następnie wprowadza do niego larwy much, które żywią się serem, doprowadzając go do stanu lekkiej fermentacji. Ser je się z larwami, które mają ok 8 mm długości i wypełnione są serem po brzegi. Trzeba przy tym mocno uważać bo potrafią skakać na wysokość mniej więcej 15 cm i uciekają z talerza.

Kawałek tego sera wiozłem Oldze w szczelnym, hermetycznym opakowaniu (zgodnie z zapewnieniami sprzedawcy oznaczało, to że larwy po przybyciu na miejsce będą martwe, aczkolwiek ser będzie jak najbardziej zdatny do użytku).

Jeśli o mnie chodziło nie przypuszczałem aby ktokolwiek miał go zjeść. Chciałem zobaczyć minę Olgi jak go dostanie. Ser popijało się mocnym winem Cannonau. Miałem pod pachą butelkę.

Olga siadła przy stole, wzięła do ręki nożyczki. Przecięła opakowanie z którego od razu buchnęła mocna woń starych skarpet, które ktoś nosił w górach przez dwa tygodnie a następnie wypełnił po brzegi gorgonzolą.

Zajrzała do środka a następnie wrzasnęła przeraźliwie.

Po czym chwyciła opakowanie jakby ciągnęła za odwłok groźnego skorpiona i ruchem, którego nie powstydził się Tomasz Majewski wyrzuciła go ze swojego mieszkania na drugim piętrze prosto na szybę stojącej pod blokiem skody oktavii. 2232969060_4baca767ea_b

Photo by Rita M./CC Flickr.com

8 uwag do wpisu “Kot z serem na głowie

  1. No cuz, w ostatni weekend kupilam ksiazki. Wiem, pozno sie za to wzielam. Przeczytalam obydwie i jestem przekonana, ze bede do nich wracac. Nie mieszkam w duzym miescie ani nie pracuje w korporacji. Ale cos w tym jest. Dzis dzien chlopaka, szkoda,ze nie ma wpisu na temat jak zaskoczyc i zadowolic faceta w taki dzien ale to nie bedzie chyba trudne; pozdrawiam wszystkich oraz zycze namietnego wieczoru

    Polubienie

  2. Lubię tutaj czytać każdą nową notkę, ale…
    Ta nowa czcionka jest trudna do czytania. Litery są cienkie i kolor tekstu trochę zlewa się z tłem – mógłby być czarniejszy i grubszy.
    Muszę przełączać na funkcję Reader w Safari za każdym razem.

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.