Kura wziął wtedy ze sobą deski. Znaczy się ja miałem się uczyć a Kura jako instruktor miał mnie uczyć. Czyli mieliśmy nie tylko pić jak zwykle. Dojechaliśmy – 14.02, rozbebeszyliśmy auto. Zjadłem pierogi z jagodami babci Kury. Wypiłem dużego Żywca w barze nieopodal. Popatrzyłem na cycki młodej wczasowiczki, która przyszła z rodzicami do baru zjeść rybę. Westchnąłem. Wypiłem małego Żywca.

Przyszedł Kura. Babcia ewidentnie go zmęczyła bo miał wyraz wyparcia na twarzy. Wypił dużego Żywca. Spojrzeliśmy na siebie. Nie było sensu przedłużać. Na jeziorze wiała 4. Może 5.
Kura wziął deskę i wiosło od kajaka. Wiosłem miał mnie napierdalać w celu wyrobienia odpowiednich odruchów. I postawy na wodzie. W przerwach miał nim machać aby dopłynąć na desce w moje okolice. Wziąłem najszerszą deskę od Kury. Można zresztą po tym poznać na wodzie  czym szersza deska tym kolo jest bardziej początkujący.

Wleźliśmy na wodę. Za bardzo zimno nie było. Zdziwiło mnie to.
W początkowej fazie nauki człowiek robi za boję i koncentruje się na wpadaniu do wody i wyciąganiu z niej żagla. Ja byłem po początkowej fazie ale niezbyt daleko. Potrafiłem postawić żagiel i płynąć. Bez zwrotów. Jak wiatr mocniej dmuchnął mieliło mnie i wpadałem do wody. Kura podpływał, krzyczał i napierdalał mnie deską. W sumie fantastyczna rozrywka. Pływaliśmy tak ze dwie godziny. W końcu zachciało mi się srać. Do brzegu było daleko. To i nasrałem do wody. Ot cała historia.

Spojrzałem na rozradowaną blondynę dalej kontemplującą młodzieńcze przygody z transformatorem.
– Dobra historia mi się przypomniała. Mam takiego kumplę Kurę. Jest  właścicielem agencji reklamowej – podkoloryzowałem. – W ogóle miły koleś, chociaż pedal.
– Pedał?
– Ano pedał.
– Nie lubię pedałów – wyznała bez wstydu blondyna. – Psują rynek.
– Ten jest w porządku. Kolo jest instruktorem windsurfingu, miał mnie poduczyć paru sztuczek.
– To on jest właścicielem agencji czy instruktorem windsurfingu?
– I tym i tym. To znaczy, na życie zarabia robiąc zdjęcia a pływa dla przyjemności. Cicho! Ja mówię nie? No.

Laska zamachała potakująco albo z dezaprobatą nogami. Nie interesowało mnie to. Wolałem brzmienie swojego głosu.
– Zeżarłem przed wejściem do wody pierogi z wiśniami, wypiłem małe piwko i idziemy do wody. Pływamy, pływamy Kura mnie napierdala tym wiosłem. Plecy mam czerwone. Dupę całą poobijaną. Czuję, że siniaki będę leczył jeszcze ze cztery tygodnie.
Ale stoję dzielnie na tej desce na środku jeziora.
Czuję się … No jakoś mało rześko się czuję.

I w komiksach by narysowali WTEM!!!! czuje bulgot. W żołądku. Wiesz takie totalne pierdut, które robią kichy gdy zaczyna chcieć ci się srać.
Blondyna zachichotała. Zarechotałem do wtóru.
– Myślę oho! – browar czy pierogi??
– Raczej pierogi – blondyna ciągle była błyskotliwa.
– Ja post factum obstawiam browar. Jakiś taki mało nagazowany był – wyjaśniłem. – Czuję pierwszy bulgot, czyli organizm daje mi jakieś 10 minut zanim puszcze bengala albo eksploduję gównem Tomahawk w celu. Do brzegu w pytę daleko. Dookoła zresztą same plaże a ciężko wywlec się na lad i spuścić gacie podczas gdy grono wczasowiczów będzie bić brawo i domagać się powtórki. Nie mam czterech lat i na tyle mocnej psychiki.
– Moja kumpela jak była na imprezie to z jednej strony srała na kibelku a z drugiej rzygała do miski.

– Double – double. Twarda zawodniczka. Ale ona miała chociaż kibel. Jak się na wodzie zachce komuś lać ok. Trzaskasz w gumowa piankę która masz na sobie i wszystko wypływa nogawka. Spadasz do wody, cztery ruchy rękoma i jesteś czyściutki i pachnący jak noworodek. Zesrać się w gacie jednak nie mogę. Wyglądałoby co najmniej niesymetrycznie. Wielkie zgrubienie na czarnej dupie. Wyjdę na plaże i która mi da? Gościowi, który najwyraźniej ma hemoroidy mutanty i śmierdzi gównem??
– Ja bym Ci nie dała – Blondyna znów zachichotała, dając się uwodzić memu niepowtarzalnemu poczuciu humoru.  Oppss.
– Nie dziwię się. Myślę – nic to. Wytrzymam. Płynę do brzegu. Już niedaleko. Żyły na czole mi wystają. Można policzyć spokojnie puls. Zaciskam zęby. Żagiel – 6,6 metra. Mówiąc po ludzku w chuj wielki. I ciężki. Co chwila ląduje w wodzie bo nie mogę się skoncentrować. Żeby folię z wody wyciągnąć trzeba co zrobić? No?

– ??
– Ech dziewczyno ty tylko w machaniu nogami jesteś dobra. Spiąć się trzeba. Mięśnie zacisnąć. Dla zwieraczy to tragedia. Nic to. Trzymam. Żagiel złapał trochę wiatru. Robię balet w powietrzu. Noga w górze. Druga noga w górze. Kozioł. Jebnąłem się głową o kant deski. 5.0 – wartości artystyczne. 4.8 technika. Sędzia z DDR wstrzymał się od głosu. Jestem w wodzie. Nie wytrzymam – myślę. Główkę już widać. Ściągam gacie. Łapami trzymam się deski. Właśnie mija najpiękniejsze 30 sekund mojego życia. SRAM! I wiesz co było dalej?

6027_aa75

12 uwag do wpisu “Mniejsze dupy 8 (odcinek przedostatni)

  1. ojeja jak zwieracze nie wytrzymują to prawdziwa awaria albo może siła grawitacji. Powtarzam jak pewien trener sobie i innym – Ćwiczcie cialo to sie wszystko będzie w kupie trzymało;)

    Polubienie

  2. Zaprawdę powiadam, kto pije Żywca, niechaj się spodziewa gniewu bożego… Tak powinno brzmieć pierwsze przykazanie, zamiast jakichś pierdół o monopolu na boskość.

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.